sobota, 4 grudnia 2010

IT crowd - wersja lokalna - czyli nie-typowy Aj Ti światek. Odcinek 2.

[z dedykacją dla AS za długie 2700 sekund spędzonych dzisiaj na mrozie]

Kudłata na korytarzu słyszy głos Bossa. Zdziwiona w zamyśleniu przekrzywia pokręcony łepek.
- Dziwne - mówi do siebie i po chwili dodaje - Autoresponder informuje, że nie będzie go do końca tygodnia. A jest. Dziwne ...
- Kudłata, jaką miałem podróż! Z przygodami! Byłem we Wrocławiu. W ciągu dnia miałam spotkanie z klientem, które przedłużyło się trochę i poszedłem spać dopiero o północy. Właśnie zaczynała się burza śnieżna. Zarezerwowałem hotel 2km od lotniska, więc założyłem, że nawet jeśli taksówka będzie rano jechała pół godziny to spokojnie zdążę na samolot. Nastawiłem budzik i poszedłem spać kołysany ciszą gęsto padających śniegowych płatków. 

Pobudka o 5:30. Trzeci dzień z rzędu. Dzwonię po taksówkę. Kolejne firmy taksówkarskie odmawiają wysłania taksówki z uwagi na nieodśnieżone w tej części miasta drogi. Kiedy usłyszałem "Panie, nawet nie da się dojechać na to zadupie!" podjąłem jedynie słuszną w takiej chwili decyzję: 2 km to można przejść na piechotę.

W konsekwencji swojej decyzji brnę środkiem ulicy (chodniki również nie są odśnieżone) wlokąc za sobą ogromną walizkę. Śnieg sięga kolan (a Boss nie jest niski - przyp. autora) i zaledwie po kilku krokach czuję wilgoć oblepiającą moje łydki. W międzyczasie zdołała pokonać cienki materiał eleganckiego garnituru. Za mną powoli przesuwa się sznur samochodów. Czuję się jak pług śnieżny.

Doszedłem do autostrady w budowie. A tam głębokie rowy. Czort wie jak głębokie. Śnieg wszystko zasypał. Rzucam przed siebie  walizkę, ściągam z powrotem, rzucam, ściągam, rzucam, ściągam. Gdy śnieg jest odpowiednio utwardzony wchodzę na to miejsce i rozpoczynam tę samą sekwencję ruchów przed postawieniem kolejnych kroków (z obawy przed wystającymi prętami). Nie czuję już zimna.

O 6:30 dotarłem na lotnisko. Garnitur ufajdany powyżej kolan. Nawet nie patrzę na eleganckie jeszcze rano skórzane buty.
Podnoszę głowę i czytam informacje migające na tablicy. Mój samolot planowo odlatujący o 7:20 jest suspended. Siadam beznamiętnie wpatrując się z zegar. Mijają kolejne długie minuty. O 9:30 mój samolot ostatecznie został odwołany. Co prawda Warszawa jest już odblokowana, lotnisko w Poznaniu niby też, ale teraz dla odmiany Frankfurt jest zablokowany. Lot nie ma sensu, bo samolot i tak utknie na kolejnym lotnisku.

Powrót na dworzec. 7 km w 55 minut. Taksówkarz jechał chodnikiem, żebym zdążył na pociąg ...

Wpadam na dworzec a tam ciemno! 2 tysiące ludzi stoi na peronach i czeka. Pociągi masakrycznie opóźnione. 120 minut. 150 minut. Jeden nawet 350 minut! Pociąg z Krakowa przyjeżdżający planowano o 6:50 jest opóźniony o 120 minut. Aktualnie była 11:00. Coś jest nie tak ... W tym momencie domyśliłem się, że tablica nie działa.
Idę do informacji. A tam karteczka "Z powodu złych warunków atmosferycznych informacja nieczynna".
Idę do kasy. Do każdego okienka czeka 100 osób. W końcu nachodzi moja kolej.
- Poproszę o bilet do Warszawy.
- Ale na jaki pociąg?
- Najbliższy.
- Nie wiem jaki to będzie. A pociągi mają różne trasy, przykładowo może pan jechać przez Katowice albo przez Piotrków Trybunalski i Radomsko. Wie pan co, niech pan nie kupuje biletu u mnie, tylko wsiada do pociągu i kupi bilet u konduktora.

Wracam na peron. Przez głośniki chrapliwy głoś obwieścił właśnie komunikat: "Opóźniony pociąg do Skierniewic wjedzie na tor drugi przy peronie piątym. Planowany odjazd dwunasta dwadzieścia pięć." Pół tysiąca osób rzuciło się w jego kierunku. Ja również. Wsiadam, ciągnąc za sobą tę samą ogromną walizkę próbuję przedostać się na początek pociągu. Pociąg cały czas stoi. Dochodzę do pierwszego wagonu, odnajduję przedział kanarów.
- Chciałbym kupić bilet. 
Spoglądam na zegarek. Jest 12:35.
- Dlaczego ten pociąg jeszcze stoi?
- Maszynista nie dojechał. Ulice są nieodśnieżone ...
No tak - westchnąłem przypominając sobie swój poranny spacer w śniegu do kolan.

Pół godziny później pociąg do Skierniewic odwołano.
Pół tysiąca zawiedzionych osób wysiadło.
Na przeciwległy tor wjechał kolejny pociąg. Kierunek Warszawa. Widzę pusty wagon. Jest szansa na miejsce siedzące - optymistyczna myśl przebiega mi przez głowę. Pociąg zatrzymuje się. Z wagonu poprzedzającego pusty wagon wysiada kanar: 
- Tego nie polecam. Jest nieogrzewany.
- Panie, o której będziemy w Gdyni?
- Panie, a skąd ja mam to wiedzieć?
Wyjechaliśmy o 13-tej. W każdym wagonie trzy osoby na jedno miejsce. W Warszawie byłem po 21:00. 
- Jechałeś  o s i e m  godzin? - pyta z niedowierzaniem Kudłata.
- Nie, od 5:30. Trzeci dzień z rzędu ...

środa, 1 grudnia 2010

IT crowd - wersja lokalna - czyli nie-typowy Aj Ti światek. Odcinek 1.

Różne są motywy wyboru drogi życiowej kariery. B a r d z o  różne. Ulubiony DiBiEj (DBA - przy. autora) Kudłatej - Szparag - zapytany dlaczego postanowił zostać informatykiem, odparł bez zastanowienia:
- Gdy byłem mały, to zdarzyło mi się kilkakrotnie pójść z mamą do biura, w którym pracowała. Praca jak praca. Ósma, przerwa śniadaniowa, przerwa obiadowa, szesnasta. Nic ciekawego. Ale w pokoju obok rezydował zespół informatyków. Non stop się brechali. Mieli niesamowite poczucie humoru. To mnie zafascynowało. Do tej pory pamiętam jeden z ich żartów. Pewnie dlatego, że byłem na tyle nie duży, że nie powinienem go jeszcze wówczas  rozumieć:
Gość o wdzięcznej ksywce Słomka (implikującej niewątpliwie twardy charakter jej właściciela) wraca do pokoju z przerwy na fajkę.
- Ej! Słomka? Była u Ciebie Mariola - uprzejmie informuje kolegę jego sąsiad.
- Tak? A co chciała?
- Nie wiem. Może Ciebie wydmuchać?

Typowy przedstawiciel świata Aj Ti (IT - przyp. autora) zamiast kaloryfera ma: albo bojler, albo kręgosłup wygięty w mało seksowną literę C, latem nosi sprany i powyciągany T-shirt, zimą dziergany, równie powyciągany, wełniany sweter w barwach ochronnych na zmianę z flanelową, szaleńczo kraciastą koszulą. Widoczność utrudniają mu grube szkiełka. Ze światem komunikuje się za pomocą protokołu TiSiPiAjPi (TCP/IP - przyp. autora). Emocje związane ze sportem zapewnia mu Wikipedia oraz Popularne Serwisy Internetowe. Spotkania z przyjaciółmi to czaty na Skypie (starsi pamiętają IRCa). Nawet zakupy realizuje wyłącznie w wirtualnym świecie.
Typowy przedstawiciel świata Aj Ti nie istnieje. To stereotyp. Przynajmniej Kudłata nie zna typowych ...

Trwa przerwa obiadowa.
- A gdyby tak w ramach kolejnej imprezy integracyjnej - zastanawia się Mati - zorganizować rajd na orientację z piwem i wiśniówką w wybranych punktach? Dobiegasz do punktu, znajdujesz butelkę piwa, zabierasz kapselek i do woli opróżniasz butelkę. Możesz też zabrać butelkę opróżniając ją po drodze i zostawić kapselek, ale za to jest mniej punktów. Biegniesz do kolejnego punktu. I to szybko, bo jak ktoś przyuważy Ciebie żłopiącego piwo to ominie ten punkt i pobiegnie od razu do kolejnego. Otworzyć kolejną butelkę.
- Kiepska idea. Wyobraź sobie szukanie kolejnych punktów, obsługę kompasu i ustawianie azymutu po dwóch piwach. Że o samym maszerowaniu nie wspomnę ...
- Niekoniecznie. Można stosować różne techniki - analitycznie podchodzi do tematu Andrzej - Albo wziąć butelkę, idąc powoli sączyć jej zawartość spowalniając w ten sposób oddziaływanie trunku i jednocześnie pokonując dystans, albo szybko wypić zawartość butelki, a potem szybko biec, aby pokonać jak największy dystans zanim trunek zacznie działać.
- Albo szybko wypić zawartość, zdrzemnąć się pół godzinki pod krzaczkiem i kontynuować poszukiwania - dodaje Szparag nie przerywając rozszarpywania schaboszczaka plastikowymi sztućcami.
Krzysiek cicho ubolewa nad utopionymi w oleju frytkami, które wydają mu się podobne do ...
- A mi przypomina pewien dowcip ze szkolenia - rzuca Rafik - Szkolenie dotyczyło jednego z modułów Złożonego Systemu Informatycznego. Prowadzący wskazując na diagramie moduł zaznaczony na żółto powiedział: "A tę część systemu nazywamy jelitem grubym systemu. Z uwagi na to, co z niego wychodzi."
- A wiecie jak działa przewód pokarmowy krowy? - Mati jest gawędziarzem i potrafi snuć niekończące się opowieści na dowolny temat. Jego motywatorem jest odpowiednio liczna publiczność. A podczas przerwy obiadowej publiczność jest wyjątkowo liczna - Krowa połyka trawę, następnie zwraca ją z żołądka i dokładnie przeżuwa. W efekcie powstaje kiszonka. Część rolników nawet fermentuje odpowiednio trawę. Pewnie zauważyliście na polach foliowe worki, które czasem pękają. Przejeżdżając obok nich na rowerze można poczuć specyficzną woń gnijącej t ...
Rafik nie może powstrzymać się i przerywa wywód:
- Wyobraź sobie jak zachęcasz krowę do pół-wymiotu zwracając się do niej czule: "Oddaj kiszonkę!"
Połowa sali dusi się ze śmiechu.
- A wyobraźcie sobie, co by było, gdyby ludzie mieli przewód pokarmowy krowy - tu Szparag ekspresyjnie prezentuje jak jedzenie wraca do otworu gębowego wyginając spazmatycznie kręgosłup i wydymając na zmianę oba policzki - zostaje ponownie przemielone i przez połknięcie powraca do przewodu pokarmowego.
- W sumie nie byłoby tak źle. Mamy przecież pracę siedzącą, więc byłoby wygodnie.
- A wyobrażacie sobie spotkania z klientami? Określenie "przerwa na kawę" nabrałoby zupełnie nowego znaczenia ...
Rafał z obawy o powrót obiadu w postaci kiszonki pospiesznie opuszcza salę zasłaniając usta dłonią i krztusząc się ze śmiechu.
- To chyba niezdrowo tak się śmiać po obiedzie - zastanawia się Kudłata z trudem próbując opanować wewnętrzną wesołość - brzuch zamiast się rozluźnić i skoncentrować na trawieniu, spina się ze śmiechu.
- Dlaczego? Tak szybciej przejdzie - przytomnie zauważa Szparag udowadniając tym stwierdzeniem słuszność przyznania mu swego czasu zaszczytnego tytułu Profesora Akademii Humoru Żołnierskiego.

cdn. i to nie raz.

wtorek, 30 listopada 2010

Mój kot jak wiecie sypia w bidecie ...

Masaż. Magiczne doznanie wywołane przez 10 zręcznych palców w połączeniu z wyobraźnią odbiornika. Symfonia rozkoszy dla ciała i ducha. Ale czy zawsze?

Kilka lat temu ...
Kudłata i jej przyjaciółka postanowiły spędzić relaksujący, luksusowy weekend w SPA polecanym przez Poczytny Miesięcznik. Rozgrzewająca do czerwoności sauna (mała namiastka ciepła, gdy lato pozostaje jedynie cieniem wspomnienia), masaż gorącymi kamieniami, a na koniec zniewalający zapachem zabieg czekoladowy. Jeszcze parując Kudłata zawinięta w puszysto miękki pistacjowo-zielony ręcznik wsuwa się do sali do masażu wskazanej przez klasycznie przystojnego recepcjonistę. Mrucząc lekko mruży oczy zachwycona wystrojem stylizowanym na japońską harmonię. Ciepłe brązy, piaskowe beże i trudny do rozpoznania, ale bardzo subtelny zapach wypełniają wnętrze. Nasza bohaterka siada na łóżku do masażu gubiąc nonszalancko klapki. Jest istotą stosunkową krótką, więc nóżki swobodnie wiszą zgodnie z kierunkiem wymuszonym przez konsekwentną grawitację. Głowa kołysze się w rytmie relaksacyjnej muzyki. Rozpuszczone włosy łagodnie pieszczą kark. Rytm serca powoli synchronizuje się ze spokojnym bitem melodii sączącej się z ukrytych głośników.
- Wygodnie pani? Wszystko w porządku? Proszę się przygotować, za moment do pani wrócę ...
Kudłata zesztywniała słysząc ... ten głos. Męski głos. Aksamitny, ale ... m ę s k i! Bez namysłu zeskoczyła z łóżka. Pokonując nie tylko olimpijski rekord na 12 metrów, ale i niebezpieczny, bo 180-cio stopniowy zakręt, wbiega do pomieszczenia, gdzie na masaż czeka jej przyjaciółka i wyrzuca z sobie dwa krótkie słowa:
- Monika! Facet!
- Co facet?
- No masażysta! A miała być kobieta!
- A co ... Ty też z  t y c h?
Monika miała na myśli kompletnie nieuzasadnioną, nielogiczną, może nawet urojoną filozofię, która niektórym kobietom karze wpadać w popłoch, ba! czasem nawet panikę, usztywniać nie tylko kark, ale i całe ciało, na samą myśl, że masażu dokona  m ę ż c z y z n a. Cóż, każdy ma jakiegoś bzika.

niedziela, 28 listopada 2010

** * śńek * * ** zapuszczam gęste futro

Spadł śńek. Jak zwykle niechciany. I kompletnie nieoczekiwany. Niepopularny biały opad. Opinii tej nie podzielają zapewne narciarze, deskarze, górale i małe dzieci. Nie mniej oni stanowią mniejszość opiniodawców. Pomijalną mniejszość rzecz jasna.
Każdego roku, gdy słupek rtęci z trudem wspina się na wysokość maksymalnie jednej kreski powyżej zera, Kudłata z nostalgią wspomina lato spędzone w malutkim kraju na Bałkanach. A w szczególności jeden wyjątkowy poranek. Dlaczego wyjątkowy? Przeczytajcie ...

Od niemal tygodnia planowałam poranną przejażdżkę na rolkach. P r z e d  pracą. Niemożliwe? Aż do dzisiaj było to niemożliwe. Ale tylko do dnia dzisiejszego. Poprzedniego dnia umówiłam się z Mareckim (współlokatorem - przyp. autora) na opuszczenie mieszkania maksymalnie o 6:30. Wstałam o 6:15. Sunąc się do łazienki zauważyłam, że drzwi mojego współmieszkańca są jeszcze zamknięte, co rozbudziło moją nadzieję, że będę miała doskonałą wymówkę by naciągnąć na głowę koc i podrzemać jeszcze dwie smaczne godzinki ... Nic z tego. Chwilę później ujrzałam Mareckiego stojącego w sportowych spodenkach i kubkiem w ręce. Adidasy na odnóżach. Nawet zasznurowane. W powietrzu unosił się zapach rozpuszczalnej kawy Nescafe. Punktualnie o 6:30, kiedy mozolnie naciągałam skarpetki, Marecki podniósł się z kanapy i skierował do drzwi.
- Na rolkach pojedziesz szybciej. Do zobaczenia.
I wyszedł. Uporałam się ze skarpetkami - o tak nieludzkiej godzinie uznałam to za wyczyn godny przynajmniej skromnego medalu - z niemałym wysiłkiem wsunęłam się w rolki i potoczyłam do wyjścia. W połowie drogi do parku spotkałam Mareckiego. Wyprzedziłam go i dotarłam na ścieżkę pierwsza. Jakież było moje zdumienie, gdy po kilkuset metrach jazdy dostrzegłam go truchtającego przede mną. Zapewne dotarł krótszą trasę pokonując schody, które dla osoby na rolkach są przeszkodą nie do przebycia bez narażania życia. A przynajmniej uzębienia. Zatem wyprzedziłam go po raz kolejny i tego ranka widziałam po raz ostatni (czytając ponownie ostatnie zdanie mam nieodparte wrażenie, że czytam fragment kiepskiego artykułu z gazety codziennej przeznaczonej dla niewymagających czytelników z cyklu "ktokolwiek widział, ktokolwiek wie ...". Tu pragnę uspokoić drogiego czytelnika i zaznaczyć, że Marecki poranek przeżył, czuje się świetnie, siedzi w drugim pokoju i spokojnie ogląda mecz).
Sunąc swobodnie pod wiatr, gibając się luźno na boki, z pewnym zdziwieniem zauważyłam, że pomimo 6:37 na ścieżce nie jestem sama. Na trasie poniżej, tj. względnie zielonej i położonej bliżej rzeki, opanowanej głównie przez truchtaczy i amatorów psiej przyjaźni, biegnie sporo ludzi. Głównie zaawansowanych wiekiem przedstawicieli płci przeciwnej. Na ścieżce powyżej, będącej we władaniu chodziarzy i przesiadywaczy ławeczkowych, również roi się od mężczyzn w wieku emerytalnym. Kiedy na rolkach minął mnie facet, który mógłby być moim dziadkiem, zaczęłam się nerwowo rozglądać w poszukiwaniu ... przedstawicielek płci, którą godnie staram się reprezentować. A tu nic! Każda kolejna napotkana osoba, każdy mijający mnie (albo mijany przeze mnie) rowerzysta ... to - jak łatwo zgadnąć - zaawansowany wiekiem facet! Kiedy dotarłam do końca ścieżki byłam niema zrozpaczona. Czy tylko mężczyźni dbają o kondycję fizyczną? Czy to oznacza, że w wieku starczym nie będę miała koleżanek-równolatek, nie będę umawiała się z nimi na babskie ploteczki, koniaczek, herbatkę z ciastkiem ...?
A może ... a może kobiety uprawiają fitness? Albo chodzą na basen? Albo dużo sprzątają i gdy panowie beztrosko truchtają, one już krzątają się po kuchni i ugniatają ciasta, zawijają placuszki, rozbijają mięcho na kotlety? A może były w parku wcześniej i to one zostawiły wydeptaną trawę? I nagle ... ujrzałam biegnącą k o b i e t ę. Wpatrywałam się w nią jak spragniony w wilgotną butelkę zimnej coca-coli przez szybę zamkniętego sklepu. Cały świat przestał istnieć, rozmył się, stanowił jedynie tło dla niej ... biegnącej w zwolnionym tempie mojej wyobraźni. Wiatr szarpał jej koszulkę. Włosy unosiły się i upadały. Obdarzyła mnie przelotnym spojrzeniem. I równie przelotnym uśmiechem. Jak w kiczowatej reklamie. Z nostalgii wydobyła mnie inna babka, która minęła mnie na rowerze. Po chwili dostrzegłam dwie kolejne, tym razem młode dziewczyny, biegnące równym tempem. I kolejną. I jeszcze jedną. I jeszcze jedną! Świat odzyskał poprzednią ostrość i przyspieszył. Uf! Znów zaczęłam dostrzegać jedynie irytujące muchy na moim dekolcie ...