wtorek, 6 października 2015

Wiek niewinności - Wiki - odcinek 4

Popołudnie. Rodzicielka krząta się w kuchni. Wiki - lat 4 i 3/4 rysuje w skupieniu kolejną księżniczkę. Przerywa by podzielić się ze światem doskonałym pomysłem ...

- Mamo, zburzmy dom!
- A po co? - pyta nie wiedzieć czy bardziej zaintrygowana, czy zaskoczona rodzicielka.
- Żeby nie mieć gdzie mieszkać.
- A ... dlaczego mamy nie mieć gdzie mieszkać? - rodzicielka przestała kroić marchewkę i wyczekująco spojrzała na córkę.
- Żeby zamieszkać u cioci Kudłatej.
- Ale ... dlaczego?
- Bo ona robi najlepsze pierniki na świecie!
- Ale przecież ona ... nigdy nie ma czasu.
- To nic. Będziemy zajmować się sobą.
- Aha. A gdzie będziemy ... spać?
- Zbudujemy łóżka w salonie!

... i zadowolona z własnej koncepcji wraca do przerwanej czynności.

c.d.n.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Kwazicząstki w rozterce.

Lenistwo. Stan sprawiający, że głowa przełącza się w tryb economy i zdolna jest jedynie do zagwarantowania podtrzymania funkcji życiowych, koncentrując się na oddychaniu i pracy serca. Podświadomie. Świadomie ma nieodpartą ochotę robić...  nic. Nudny stan. Trudno oczekiwać spektakularnych wydarzeń w takim stanie. Jednak warto być czujnym, bo całkowicie p r z y p a d k o w o może stać się zupełnie inaczej. Posłuchajcie...

Kudłata ocknęła się rano. Przy czym r a n o oznacza względny początek dnia, nie konkretną godzinę. Ułatwia to uniknięcie przypięcia etykietki śpiocha. Ocknęła się i poczuła Lenia. Wszechmocnego. Znacie drania?
- Kurza piętka - pomyślała - dopiero środa. Nie pora na lenia. Perspektywa rehabilitacyjnych ćwiczeń, które już za milion powtórzeń pozwolą wrócić do upragnionych aktywności, powinna motywować. A tu nic. Lipa.

Wstała. Odbębniła ćwiczenia. Leń nadal był integralną częścią dnia. Pora na plan B. Zakupy warzywno-owocowe na zielonym targu. Zastrzyk witamin. Rybna zupa na słonecznym tarasie. Spacer do lasu. Sjesta na soczysto zielonej, wiosennej trawie, tuż pod obserwacyjną wieżyczką. I nadal nic. Leń jak cień. Uparcie wierny trwał.
- Jeszcze Ci pokażę! - pomyślała zdecydowanie, kierując auto w stronę siłowni - Zaraz wyparujesz!

Tymczasem w miarę jak zbliżała się do rzeczonego miejsca, parowała w niej ochota do używania muskułów. Kupiła wodę, według producenta wzbogaconą rzeczywistym sokiem cytrynowym, nie jego syntetycznym substytutem, gazetę kulinarną dla towarzystwa i w drodze kompromisu postanowiła Lenia wytopić alternatywnie. Na saunie.

Dziesięć minut w parowym ukropie wydawało się wiecznością. Z prawdziwą ulgą wyskoczyła na leżak uprzednio zroszona chłodnym prysznicem.
- Dzień dobry - powiedział męski głos.
- Cześć - Kudłata - odpowiedziała mechanicznie, niedbale rejestrując sylwetkę zasłoniętą częściowo lawendowym ręcznikiem.
Głos natychmiast się poprawił - Cześć!
- Sucha czy mokra? - głos ponownie oderwał kudłate myśli od przepisu na Limoncello.
- Zdecydowanie mokra.
- Wchodzisz?
- Za moment. Przerwa.
Twarz wydała się jej znajoma. Tym bardziej lakoniczność odpowiedzi zadziwiła nawet jej autorkę. Całą odpowiedzialnością obarczyła Lenia pozbywając się resztek wyrzutów sumienia.
Męski głos zawiesił ręcznik i prezentując (całkiem zgrabny) pośladek, zniknął za wilgotnymi drzwiami. Chwilę później dołączył do niego właściciel imponującego brzucha. Kudłata przekroczyła tę same drzwi, dopiero gdy odmierzyła dziesięć minut od zakończenia poprzedniego seansu. W  n a p r a w d ę  leniwe dni nawet wejście do sauny jest wymagającą aktywnością.

Kontury męskiego głosu siedziały wygodnie rozparte w ulubionym narożniku Kudłatej. Wrrr! Na jej widok zgiął kolana ukrywając przyrodzenie, dla pewności kładąc na nich dodatkowo dłoń. Usiadła naprzeciw Pana Brzucha. Zamknęła oczy i skoncentrowała się całkowicie na sam-topnieniu.
Brzuch wyszedł. Męski głos wykorzystał intymną chwilę tylko we dwoje by zagaić rozmowę.
- Dziś tylko sauna?
- Dzisiejszym dniem rządzi leń. Dlatego tylko sauna. Poza tym rano już byłam na rehabilitacji. Wystarczy ćwiczeń.
- Kręgosłup?
- Kolano.
- Hmm... Nie widać.

Chwilę samo-topnieli w ciszy. 

- Dzisiaj byłam na łące w lesie. Trawa była tak cudownie zielona. Wróciłam do miasta i zauważyłam, stojąc na światłach, że trawa w mieście już wiosną rośnie brudna.
- Chcesz o tym porozmawiać?
Gdyby nie gęsta para we wnętrzu, Kudłata przysięgłaby, że w oczach zamigotały mu wesołe ogniki. Zwykle takie pytanie sugeruje wizytę u specjalisty od pokręconych myśli.
- Nie, tak tylko powiedziałam.

Kolejna porcja wilgotno-gęstej ciszy.

- A ja pojechałem dzisiaj z kumplem do Krynicy Morskiej na kawę. A tam niespodzianka! Wszystko jest jeszcze zabite dechami. Stamtąd pojechaliśmy na Hel. W knajpie, którą ostatnio odwiedziła Gesslerowa, zamówiliśmy zupę chrzanową -  nazwa brzmiała dobrze - dorsza i frytki. Spodziewaliśmy się rewelacji, tymczasem jedyną rewelacją była ... cena posiłku. Czterdzieści osiem złotych.

Wilgoć spływała ze ścian. Od czasu do czasu w postaci gęstych kropel spadała niespiesznie z sufitu. Podobnie myśli. Przychodziły niespiesznie.  

- A czym jeździsz?
- Motorem. Znaczy motocyklem.
- No tak - Myśl, że to przecież to oczywiste, że wycieczka dotyczyła dwóch, a nie czterech kółek, przebiegła przez kudłatą głowę szybciej niż światło - Ale...  jakim?
- Honda. CBF 1000. Turystyk.
- Aha - mruknęła znacząco - Brat szwagra ma taki, stąd wiem jak wygląda.
- Brat szwagra? - zamyślił się męski głos. A po chwili dodał - To nikt.
- Na kolejną wycieczkę mogę polecić zupę rybną w Oliwie.
- W Oliwce?
- Nie. Oliwka to knajpa przy głównej drodze. Niezła, ale często naprawdę dobry posiłek znajdziesz w miejscach na uboczu. Na przykład w Rybakówce. Wiesz gdzie jest w Oliwie kuźnia wodna? - bardziej zakładając niż widząc w oparach wilgoci, że kiwnął głową, kontynuowała - skręcasz przy niej i jedziesz dalej jak do Doliny Radości. Mijasz wyremontowany Dworek Oliwski, aż...
- Tam są stawy hodowlane.
- Tak, też je mijasz. Aż dojedziesz do końca drogi i zobaczysz tandetny drogowskaz, czerwony napis na niebieskim tle. To właśnie tam serwują rewelacyjną zupę rybną tak gęstą, że można w niej postawić pionowo łyżkę (trafniejszym określeniem gęstości zupy jest możliwość zjedzenia jej połowy. Przy czym chodzi o możliwość narysowania linii przechodzącej przez środek zupy i zjedzenia jednej połowy. Dosłownie połowy. Lewej lub prawej. Pamiętacie z dzieciństwa zupę brukwiową? Przykładowo w jej przypadku możliwa była taka sztuczka! - przyp. autora)
Dalej Kudłata zaczęła opowiadać z entuzjazmem o potrawach opisywanych w zakupionym miesięczniku. Cytrynowych ciasteczkach. Cieście z rabarbarem. Gołąbkach ze świeżych warzyw i ...
- I... kurczaka!
No tak. Na moment zapomniała, że głos jest mężczyzną! Dla nich zielone jedzenie jest fajnym, ale mimo wszystko, dodatkiem. Jedzenie powinno wcześniej - tj. przed pojawieniem się na talerzu - gdakać, muczeć, chrumkać albo przynajmniej beczeć. Ewentualnie milczeć, ale mieć płetwy.

- Czas na przerwę - westchnęła i wyszła dalej fantazjować na temat jedzenia na leżaku. Na krótko wyskoczyła pod prysznic. Ten umiejscowiony bliżej mokrej sauny. Zignorowała napis "Prysznic dla panów". O tej porze w strefie spa było pusto, a męski głos pozostał w strefie w ukropu. Dlatego nie ukrywała zaskoczenia, gdy wychodząc spod prysznica niemal na niego wpadła. Ustąpił jej miejsca wymownie stukając długim palcem w tabliczkę.
- No to co? - odparła wzruszając ramionami mijając go, jednocześnie rumieniąc się zdecydowanie bardziej niż uzasadniałaby to wizyta w saunie.
Kolejna demonstracja pośladków.
Jak to możliwe, że tylko kobiety ekstrahują cellulit z powietrza? - pomyślała wachlując się przepisami w kolorowej okładce.

Męski głos oparł się o parapet.
- Wchodzisz na kolejny seans?
- Tak ... szybko?
- Aha, prysznic był zaledwie letni? To błąd. Zimny, tam w środku, sprawia, że po skórze przechodzi sympatyczne mrowienie. I pobyt staje się przyjemny.
- Obiecuję sprawdzić kolejnym razem - ściemniała. Kto o zdrowych zmysłach wybiera chłód, gdy do wyboru jest ciepełko?
- To co? Wchodzimy? - Męski głos był konsekwentnie nieustępliwy.
- Dobrze, ale na p i ę ć minut.
Weszła pierwsza ignorując jego uwagę:
- Szkoda ręcznika.

W parno-wilgotnej komnacie lodowatym strumieniem polał jej stopy. Mimowolnie jęknęła pod wpływem zetknięcia rozgrzanej skóry z niską temperaturą. Łydki. Podciągnęła nieco wyżej ręcznik. Uda. Odwróciła się, by powtórzyć tę samą procedurę z tyłu, i usiadła na s w o i m miejscu.
- Faktycznie mrowienie jest bardzo sympatyczne.
- A można to poczuć na całym ciele. Przy okazji...  mam na imię Paweł - powiedział wyciągając dłoń w jej kierunku.
- Kudłata.
- Jesteś z Krakowa?
- Z ... Krakowa? - jak echo powtórzyła pytanie - widziałeś jak...  przyjechałam? Nie, nie jestem.
- Tak myślałem. Bo nie mówisz jakbyś była z Krakowa - Tu zaczął naśladować intonację typowego mieszkańca Podhala -  Nooo. Siedzimy tu sobieee. Nooo. W tej saunieee. Fajnie jeeest. (pamiętacie ten skecz młodego Stuhra, w którym parodiuje korzystanie z telefonu komórkowego przez kobietę i mężczyznę? Intonacja głosu Pawła była identyczna - przyp. autora)
- Ha! Ha! A Ty pochodzisz z Krakowa?
- Ja nie. Mój ojciec pochodzi. Postanowił przenieść się nad morze. Ja urodziłem się już tutaj. A tam mam  jeszcze z 57 kuzynów.
Później rozmowa dotknęła nurkowania (ze szczególnym uwzględnieniem rodzajów krewetek jakie można spotkać pod powierzchnią wody albo kupić w sklepie zoologicznym), zlotów motocyklowych, wypadów (jego) na 2oo do (wyjątkowo deszczowej w tym okresie) Austrii, i rozsądku (jej), który sprawia, że Kudłata odłożyła (na razie) plan kierowania swoim  jednośladem.

- Ja bym chyba nie wytrzymał - skomentował, gdy znów siedzieli w strefie relaksu.
- Uwierz mi, że przeżywam katusze, szczególnie w takie dni, jak dziś. Ale nie mam ochoty przechodzić kłopotliwej sytuacji z kolanem po raz trzeci.
Kudłata spojrzała uważnie na zegarek. Oj! Za pół godziny pojawi się u niej w domu Rafał, któremu obiecała warsztaty z przygotowywania domowych krówek. A ona siedzi na saunie zawinięta w ręcznik. Gwałtownie zerwała się z leżaka gubiąc kluczyk od szafki w szatni.
- Muszę uciekać, bo ... bo nie zdążę! - brutalnie przerwała konwersację -  Tymczasem!
Była już za drzwiami dzielącymi światy fitness i spa, gdy usłyszała:
- Kuruj się!
- Tak jest!
Odprowadził ją uśmiechem.

Ubrana, z jeszcze mokrymi włosami, wskoczyła za kółko. Zapaliła silnik. Wzięła oddech. W tym momencie w kudłatej głowie zatrybiły styki. W i d z i a ł jak przyjechała. Zwrócił uwagę i z a p a m i ę t a ł  tablice. Z a u w a ż y ł, że nie pojawiała się na siłowni. P r z y p a d k i e m zdecydował się pojawić w tym samym miejscu w podobnym czasie. W y b r a ł tę samą saunę. Subtelnie,  acz p r o f e s j o n a l n i e, instruował jak używać sauny. Uważnie s ł u c h a ł tego, co mówiła.  Stwierdził, że brat szwagra to nikt. Nikt i s t o t n y! Brak k o n k u r e n c j i! Ty kudłata ... G A P O!

ciąg dalszy (miejmy nadzieję!) nastąpi ...

wtorek, 31 marca 2015

Masz wiadomość!

Dawno, dawno temu ludzie pisali listy. Miłosne i żarliwe. Czasem długie i nudne. Dzielili się przeżyciami. Uczuciami. Emocjami. Przesyłali pocztówki z egzotycznych miejsc, do których dotarli podczas podróży służbowych, czy wakacji. Nadawali telegramy naszpikowane krótkimi wiadomościami, w których najczęściej używanym słowem było "stop". Pamiętacie jeszcze te - nie tak znowu odległe - czasy?

Czy w XXI wieku, w czasach nieustannego pośpiechu za dobrobytem, rozwojem osobistym, postępem nauki, poczty elektronicznej obecnej w komórkach (czy raczej pseudo-inteligentnych telefonach, których rozmiar coraz częściej wymusza ich transport w dedykowanych plecakach, niczym pierwsze egzemplarze tego cuda techniki) możliwe jest jeszcze napisanie listu - choćby na wirtualnym papierze - w starym stylu? Przeczytajcie ...


Jakiś czas temu Kudłata zaproponowała koledze domowy kurs pieczenia muffinek. A właściwie warsztaty praktyczne. Tak, niezmiernie rzadko, ale zdarzają się jeszcze przedstawiciele gatunku męskiego, który nie boją się piekarnika, nie uważają miksera wyłącznie za hałaśliwe urządzenie, które zakłóca oglądanie wieczornych wiadomości sportowych i potrafią odnaleźć w sklepie spożywczym dział, w którym można kupić mąkę i proszek do pieczenia. Otóż wspomniany kolega postanowił z zaproszenia skorzystać. Bez pośrednictwa listonosza i z pominięciem znaczka pocztowego napisał:



Witam, Pani Kudłata,
czy Pani propozycja jest aktualna? Jeżeli tak, to może mógłbym wpaść jutro lub w czwartek po pracy?
Pozdrawiam,
Waldemar Gotujący

Kudłata tymczasem niespodziewanie zaniemogła. Kilka tygodni przebywania w ciepłym inkubatorze dobrego nastroju, czyli własnych czterech ścianach w towarzystwie Pomponiusza, z rzadka przerywanych krótkimi wycieczkami na rehabilitację, czy do kina, nie umożliwiało swobodnej wymiany najnowszych modeli wirusów z innymi przedstawicielami interfejsu białkowego. A tym samym jej układ odpornościowy pozostał w tyle za aktualnymi trendami. Krótki sobotni wypad uzupełniający zapasy w lodówce i doświadczenie temperatury bliskiej zeru wywołały wszelkie objawy przeziębienia. Jako istota ufająca bardziej ekologicznym siłom natury, a mniej chemii, zjadła taką ilość czosnku, która dożywotnio powinna zabronić jej wjazdu na teren Rumunii oraz innych krajów utrzymujących, że na ich terenie żyły (i żyją nadal) wampiry. Dlatego odpowiedziała powściągliwie:


Dobry wieczór, Panie Waldemarze!

Propozycja jest aktualna. Oczywiście.
Co do dokładnego terminu naszego spotkania, to proszę mi pozwolić jutro zdać szczegółowy raport ze stanu swojego zdrowia. Dzisiaj było ono - mówiąc wprost - wyjątkowo niesprzyjające wszelkim kontaktom międzyludzkim. Szczególnie, że ostatnio Pan również zmagał się z jakimś wirusem/bakterią i raczej nie marzy Pan o wyhodowaniu zmutowanej postaci, prawda? ;)
Z poważaniem,
Kudłata w Wersji Przeziębionej

Kolejnego dnia rano odczytała wiadomość:

Dzień dobry, Pani Kudłata,
akurat wyhodowanie zmutowanej bakterii niewątpliwie przyniosłoby mi sławę naukową, ale oczywiście nie chciałbym Pani odbierać tej przyjemności  :P. Z niecierpliwością czekam zatem na raport.
Łączę pozdrowienia,
Waldemar Świadomie Używający Przecinków

i odpisała wyrażając aktualny stosunek do otaczającego ją świata:

Dzień dobry, Panie Rafale,
Proszę wybaczyć tę ignorancję, jednak dobro nauki w dniu dzisiejszym jest mi wyjątkowo obojętne. Przyjęłam postać poziomą i żadna (znana mi) siła nie jest w stanie jej zmienić. O dalszych zmianach będę informować w dniach kolejnych.
Z uszanowaniem,
Kudłata Kichająca Namiętnie (na wszystko)

Ikonka zawiadamiająca o pojawieniu się nowej wiadomości pojawiła się niespełna godzinę później.

Dzień dobry (ciągle mam taką nadzieję).
Ależ Pani Kudłata... przecież nie od dzisiaj wiadomo, że nauka wymaga poświęceń. Proszę jednak zauważyć, że niezwykłą mocą obdarzone są (dostępne bez recepty!) pigułki z paracetamolem i/lub ibuprofenem. Po spożyciu zalecanej dawki można bez większych przeszkód poruszać się w pozycji wertykalnej nawet przez kilka godzin.
Łączę wyrazy szacunku,
Waldemar Konsekwentny

... odczytała popijając drobnymi łykami miksturę złożoną z czosnku, cytryny i miodu.

c.d.n.

czwartek, 26 marca 2015

Wiek niewinności - Jerzyk, dwa kółka i ... ona.

Jerzyk. Lat 3. Uwielbia jazdę na rowerze. Wczoraj pożegnał drewniany model biegowy, bo dostał od rodziców pierwszy rower z prawdziwymi pedałami. Koła 16 cali. Ledwie dosięga palcami ziemi. Na placyku zwykle nie ściąga kasku.

Jerzyk kocha się w Zosi. Bawią się razem na placyku. Czasem się biją. Zosia jest, co prawda, młodsza od Jerzyka o 3 miesiące, ale ma starszego brata. Więc kask chroni głowę.

Dzisiaj Jerzyk podbiegł do Zosi i radośnie pocałował ją w policzek. Spontanicznie poprawił w nos.
- Podobało Ci się? - niecierpliwie wyczekiwał odpowiedzi, aż Zosia kiwnęła głową.
- To ... przybij piątkę!

wtorek, 24 marca 2015

Łódka. Dzień ... ostatni?

Kudłata pełna nadziei pobiegła na rehabilitację. To znaczy chciała pobiec. Bo to był ten dzień. Czekała na niego tak długo! Dziś postawi ... pierwszy krok i pożegna kule!

A tu lipa. Stabilizator, ograniczony zakres ruchu plus sześć tygodni bez obciążenia pozwalają postawić maksymalnie pół ciężaru ciała na prawej nodze. Potem pojawia się On. Przenikliwy ból. Przypomina o rozsądku. I potrzebie czasu. Kule odstawi najwcześniej za tydzień. Posmutniała. Poranny entuzjazm zastąpił lekki zawód. Nie tak miało być. Ale co zrobić ...

Naciągnęła różowo-pomarańczową czapkę na pokręcone loki. Kuśtykając powoli do domu tylko słoneczna melodia, zapodana w słuchawkach przez VoxFM, przypominała o wcześniejszej wesołości. 

Niespodziewanie przy chodniku zatrzymał się samochód. Srebrny (kobiety rzadko rozpoznają marki. Szczególnie po zmroku. I to w kiepskim nastroju).

Uśmiechnięty kierowca otworzył okno i poruszył ustami. Zaskoczona Kudłata wyplątała się ze słuchawek.
- Może podwieźć? Jadę akurat w tym kierunku.
- Chętnie - rozpromieniła się - Kudłata.
- Marek.
Gdy wysiadała z auta wręczył jej jeszcze ... czekoladowego batonika!

Uwierzycie? Małe, zaskakujące historie zdarzają się codziennie ... dla czytających powoli powtórzę: c o d z i e n n i e!

środa, 18 marca 2015

Pan Kot. Po prostu. Nie inaczej.

Wyjazd. Nerwowy okres przed. Głównie poświęcony na pakowanie i
wielokrotne ważenie bagażu w naiwnym oczekiwaniu, że kolejne
umieszczenie walizki na wadze sprawi, że wskazówka przesunie choćby nieznacznie w lewo, tuż poniżej limitu ustanowionego przez bezduszne prawo lotniczych linii.

Kot. Stworzenie idealnie przystosowane do czerpania przyjemności z życia. Szczególnie gatunek udomowiony. Jako istota inteligentna, kot niezwykle szybko zdobywa wiedzę. Aczkolwiek przyswaja jedynie umiejętności sprzyjające odczuwaniu przyjemności. W pierwszej kolejności uczy się miejsca przechowywania  p r o d u k t ó w  s p o ż y w c z y c h ! Z przyczyn oczywistych lodówka staje się bardzo szybko jego ulubionym meblem kuchennym, a dźwięk otwieranych do niej drzwi najpiękniejszą muzyką zapowiadającą nic innego jak rozkosz wnętrzności! Pomponiusz uwielbia wówczas siedzieć na stole i, przekrzywiając głowę o dziewięćdziesiąt stopni, z zamkniętymi oczami delektować się zapachem zimnej zawartości i nadchodzącą, niezależnie od zawartości miski, ucztą.

Wyjazd kilkudniowy wymaga spakowania, poza walizką, wszystkich kocich akcesoriów umożliwiających jego toaletę. A następnie przekazania razem z wiecznie głodnym (niezależnie od rozmiaru śniadania, obiadu, podwieczorka czy kolacji) futrzakiem w zaufane ręce. No to pa!

W hotelu oddalonym o 1500 kilometrów i dwie przesiadki na zatłoczonych lotniskach od miejsca zamieszkania, Kudłata otrzymała od owych zaufanych rąk SMSa informującego, że
Pomponiusz jest ... gruby! No, może jeszcze nie otyły, ale na najlepszej drodze do otyłości. Jednocześnie ten sam SMS rezolutnie oświadczył, że podjęte już zostały zdecydowane działania zmierzające do odchudzenia kota. Garstka rano. I garstka wieczorem. Specjalnej karmy o obniżonej zawartości tłuszczu.
Powrót do domu. Z walizką. I kotem. Odebranym w drodze z lotniska od zaufanych rąk. Oraz niewypowiedzianą ochotą na cokolwiek, co zawiera więcej kalorii niż jedzenie serwowane w powietrzu. Kudłata otwiera lodówkę. Pomponiusz niepostrzeżenie zeskakuje ze stołu. Zamiast rytualnie otrzeć się o nogi Kudłatej dyskretnie napina mięśnie pod puszystym futerkiem. 


Przy okazji, zastanawialiście się kiedyś nad fenomenem kociej kondycji? Śpi to stworzenie średnio 20 godzin na dobę. Średnio, bo zdarza się, że i więcej. A tymczasem to najzwinniejsze i najszybsze zwierzę świata. Niesamowite.

... napina mięśnie pod puszystym futerkiem. Lekko wybija się ze sprężystych łap. I leci. W trakcie lotu uświadamia sobie, że w pośpiechu nie przemyślał wystarczająco precyzyjnie trajektorii i rozpaczliwie próbuje podjąć decyzję, na której półce wylądować. Wędliny i sery czy raczej słoiki? Wędliny czy słoiki? Kudłata patrzy zafascynowana na ten fenomenalny lot. Zapomina oddychać. Czas zatrzymuje się. Półki i kot nieuchronnie zbliżają się do siebie. Centymetr po centymetrze. Pomponiusz podejmuje ostatnią próbę zagęszczenia powietrza szybkimi wymachami przednich łap w kierunku odwrotnym do lotu. Bezskutecznie. Niezgrabnie ląduje nadziewając podbrzusze na szklaną warstwę oddzielającą półki. 

Minuta znów ma sześćdziesiąt sekund. Zdesperowany jeszcze niedawno futrzak wstydliwie ześlizguje się tyłem i ucieka do łazienki podwijając ogon. Kudłata nie próbuje nawet hamować dźwięcznego śmiechu ... Słyszą ją sąsiedzi. Na parterze. Ona mieszka na czwartym.

sobota, 14 marca 2015

Łódka. Dzień +3.

Załóżmy, że idziesz do apteki. A tam drzwi. Szczególnie niebezpieczne są te ... samozamykające się! Pewnie się dziwisz, bo to takie wygodne drzwi przecież. Taaak? To spróbuj wejść przez takie drzwi. Ale na kulach, mogąc podpierać się tylko na jednej nodze, podczas gdy te drzwi otwierają się na zewnątrz. Jeśli staniesz zbyt blisko, to pociągniesz je na siebie. Jeśli staniesz zbyt daleko, to nie masz siły i odpowiedniego punktu podparcia by je otworzyć na tyle szeroko, by zrobić zapas na zablokowanie ich kulą. 

Z czasem wypracowujesz metodę: otwierając drzwi prawą ręką jednocześnie podpierasz się na lewej kuli. Biodro masz w pobliżu lewej framugi na wypadek, gdybyś straciła równowagę. Zdecydowanym ruchem wsuwasz prawą kulę blokując drzwi przed ponownym ich zamknięciem. Przy czym ustawiasz kulę pod kątem utrzymującym otwarte drzwi, a jednocześnie na tyle pionowo, by móc się na niej oprzeć. Robisz krok i ostrożnie przesuwasz lewą kulę do środka pomieszczenia. Prawa nadal blokuje drzwi. Teraz uwaga - kafelki są zwykle śliskie, więc rób to powoli i w żadnym wypadku nie ustawiaj lewej kuli pod kątem. Łatwo mówić, gdy drzwi naciskają na prawą kulę, a Ty próbujesz to utrzymać nie tracąc równowagi. Masakra! Kątem oka dostrzegasz jak uprzejma pani farmaceutka uśmiecha się zza okienka zupełnie pustej apteki ... Gdy dokuśtykasz w końcu do okienka, nie masz już siły by ją ugryźć. A uwierz mi, że mocno chciałaś to zrobić, gdy walczyłaś z tymi drzwiami, podczas, gdy ona tak uprzejmie patrzyła ...

piątek, 13 marca 2015

Łódka. Dzień +2.

Rehabilitant Adam to człowiek profesjonalny. Krzyk i łzy nie robią na nim wrażenia. Chociaż twierdzi, że jest inaczej. Wczoraj kąt ugięcia to 40. Dzisiaj 60.

Dzisiaj też Kudłata odkryła, że można poprosić o lodową poduszkę. Mmm. Nirvana.

Pozostałe atrakcje dnia:
- zdjęcie bandaża,
- wyjęcie wenflonu,
- wywiad do statystyki osób leczonych z wykorzystaniem komórek macierzystych,
- rehabilitacja poranna,
- i popołudniowa (masakra piłą mechaniczną to przy tym dobranocka dla pięciolatków),
- spacer do końca korytarza,
- i z powrotem z gazetą w spodniach (a co się dziwisz? ręce zajęte kulami przecież),
- pączek :-)


Normalnie Kudłata jest ... zajęta.

No to pa!

czwartek, 12 marca 2015

Łódka. Dzień +1.

Zabieg Kudłatej wyglądał trochę inaczej.

W drodze na salę pielęgniarka zadzwoniła do pani anestezjolog informując, że pacjentka jest już w drodze. I dodała, że lekarz dołączy jak tylko będzie znieczulona. Bo aktualnie...  przyjmuje pacjentów.


Po przebraniu się w operacyjną koszulkę Kudłata poproszona została o położenie się na łóżku. Panie pielęgniarki w tym czasie wypełniały jakieś papierzyska.
Patrzyła jak wskazówki zegara leniwie przesuwają się do przodu.
Minął kwadrans...


Pojawiła się pani anestezjolog. Siwiuteńka staruszka - czy ja też będę pracować do 65 roku życia? - przez myśl przeszło Kudłatej.
Kilka razy próbowała wbić igłę w kręgosłup zanim jej się to udało. Podobno przez ciasno ułożone kręgi.
Dziwne uczucie najpierw stracić czucie w stopach, potem w pośladkach, potem nogi stały się ciężkie. Nie masz władzy nad ich początkiem ani końcem. Ale nadal je czujesz! Szczególnie w okolicy kolan!


Pojawił się lekarz asystujący. 
- Proszę się położyć.
Łatwo powiedzieć. Nogi zwisają zgodnie z kierunkiem wyznaczonym przez grawitację po prawej stronie łóżka. W prawy nadgarstek wbity wenflon uniemożliwia oparcie się. To nie teatr. To cyrk.
Wypytał o historię choroby. W oczekiwaniu aż znieczulenie zacznie działać na kolana. Tymczasem opatulili zamarznięte kończyny zielono-niebieskimi prześcieradłami. Chociaż tyle.

Sam zabieg spoko. Godzina z ogonkiem. Podwiązali wiązadło - lekarz dzisiaj powiedział, że pod tym jak ktoś je zrobił poprzednio się nie podpisuje, ale teraz powinno spełniać swoją funkcję - i zrobili mikro-złamania chrząstki. Na koniec Kudłata dostała z powrotem swoje komórki.

6 tygodni o kulach.


Po powrocie do pokoju niemal natychmiast Morfeusz zamknął ją w swoich objęciach. O północy przyjemność się skończyła. Kudłata znów mogła przebierać paluszkami, potem stopami, potem przekręcić się z boku na bok, a potem pojawił się on. Jej nowy przyjaciel. Ból.
Pierwsze znieczulenie w kroplówce nie pozwoliło o nim zapomnieć. Kolejny zastrzyk już tak. Na dwie godziny... Znów kroplówka. Bez efektu. Pielęgniarka kazała poczekać...

Rano przyszedł rehabilitant. Najpierw sprawdzian z chodzenia o kulach. Nie zaliczyła, bo w jego opinii niepoprawnie zakręca (powinna robić trzy, drobne kroczki, a robi obrót bez odrywania pięty od ziemi) i zbyt mało ugina i prostuje chorą nogę. Argument, że chętnie by zwiększyła zakres, ale to za bardzo BOLI, zignorował. Potem zrobił mobilizację kolana i kazał podciągać rzepkę. Łzy leciały Kudłatej po policzkach krokodyle. A przed nią dzisiaj jeszcze ćwiczenia na szynie.

Amatorka zumby mówi, że pierwszy dzień po zabiegu bolał ją okrutnie, ale kolejny jest już spoko. Właśnie zwiedza korytarz. Na 4 nogach. I tej wersji Kudłata zamierza się desperacko trzymać! Do jutra!

PS. Gdyby ktoś wyobrażał sobie, że sala operacyjna wygląda jak na filmie "Ostry dyżur", to będzie rozczarowany. Nie tylko dlatego, że pacjent idzie do niej, zamiast jechać otoczony kilkunastoma osobami jednocześnie podającymi mu kroplówkę, robiącymi masaż serca i klepiącymi po ręce powtarzając "wszystko będzie dobrze". Wokół stołu operacyjnego stoją biurka. Na nich stosy papierów. Zszywacze. Teczki. Ołówki. Obok regały. Szafki ze sprzętem medycznym. Na stołem ogromna lampa. Specjalistyczny komputer i monitor. Dopiero te ostatnie elementy i obecność lekarzy przypominają, że to jednak pokój zabiegowy ...

wtorek, 10 marca 2015

Łódka. Dzień 0.

Noc przerywana podawaniem środków przeciwbólowych sąsiadce. Dzisiaj pewnie Kudłatą to czeka ...

O poranku miła (!) pani pielęgniarka zrobiła wywiad kulinarny. Czyli jest szansa, że Kudłata nie zniknie ...

Następnie wręczyła...  pampersa i zaprowadziła do sali poboru komórek. Dwie maszyny do odwirowywania krwi, dwa fotele, lekarz, pielęgniarka, kilka szafek, biurko, zestaw segregatorów, krzesło, wieszak, śmietnik. I wysokie, zimowe buty pod biurkiem. I domowe ciasto pod folią. Szarlotka. I jogurt na szafce. A w szafce krakersy. Ślinianki pracują. Dziś nawet na wodę Kudłata może tylko patrzeć... 

Jedną igłę wkłuła jej w lewe przedramię. Drugą w prawe. Z prawej krew jest pobierana, łączona z solą fizjologiczną oraz jakimś środkiem przeciwzakrzepowym i odwirowywana (ciężar właściwy poszukiwanych komórek pozwala je odróżnić od innych). Reszta krwi drugą żyłką wraca do właścicielki. Kudłate komórki macierzyste mają barwę dojrzałej skórki pomarańczy. 40 mililitrów podobno wystarczy, by uratować staw kolanowy. Po mniej niż godzinie wraca do pokoju.

I czeka ...
I czeka ...
I czeka ... 


Trochę nuda. Trochę niepokój. Bardziej to drugie.

Tymczasem sąsiadka opowiada przebieg swojego zabiegu. Siostra warknięciem poprosiła ją o przejście do pokoju zabiegowego (zjechać windą na parter, minąć główną rejestrację i ludzi oczekujących w kolejce, do końca korytarzem i w prawo na salę. z powrotem tą samą drogą). Kolejna sympatyczna istota rzuciła jej koszulkę operacyjną dodając wyczerpująco:
- Przebrać się!


Wiekowa pani anestezjolog wbiła jej igłę w kręgosłup. Boleśnie. Godzinę później zabieg się rozpoczął. Pielęgniarki poganiały lekarzy:
- No dalej! Szybciej się myjemy! I zaczynamy!
Podczas operacji lekarz prowadzący objaśniał towarzyszącym, co i dlaczego robi.
Pacjentce, na pytanie co zostało zrobione, odpowiedział:
- Porządek.


Po powrocie do pokoju należy płasko leżeć, aż do dnia kolejnego (pampers!). Nawet głowy unieść nie można. Bo przychodzi pielęgniarka nocna-zołza i krzyczy. Nie - wypowiada kwestie zdecydowanym tonem. Jednocześnie do Kudłatej mrugając okiem. Może to jakiś teatr?


To drugie zaczyna przeważać.
W planie zabiegów Kudłata jest ostatnia. Na kartce przekręcili jej nazwisko.
Z nudów co kilka minut myje zęby ...
Nie wie, czy wieczorem będzie miała możliwość coś napisać. Może dopiero jutro ...

cdn ...

poniedziałek, 9 marca 2015

Łódka. Dzień -1.

Kudłata po roku poszukiwań zdecydowała się wyremontować kolano. Dzień po urodzinach. 

Łódź przywitała ją chłodną bielą. W szpitalu windą towarową (!) wjechała na drugie piętro. Zaniepokojona czasem podróży kilkakrotnie upewniła się, że wyprodukowano ją (jeśli wierzyć informacji na ścianie) w 2004 roku naszej ery.  
Z lekko wystraszonym uśmiechem stanęła przy rejestracji. 
I czeka ...
Korytarzem idzie pielęgniarka. Mija inną.
- Dzień dobry - mówi pierwsza.
- Przecież się dzisiaj już witałyśmy - dziwi się druga.
- Dzień dobry nigdy nie za dużo.
Kudłatą mija bez słowa obdarzając ją jedynie znudzonym spojrzeniem. Znika w pokoju pielęgniarek. Więc Kudłata zaskoczona czeka dalej...
Jakiś czas później Kudłata dostaje stertę papierów do wypełnienia. PESEL, adres, wiek, waga, lista przebytych chorób. W przynajmniej 3 kopiach na różnych formularzach. To przecież szpital, nie biuro. Komputer? Ksero? Naiwne oczekiwania.

I czeka ...
Tym razem na kanapie. 

- Mogłam zabrać laptopa - myśli - ma wygodniejszą klawiaturę od smartfona.

Kolejna pani pielęgniarka zaprasza ją do pokoju by zadać pytania, na które Kudłata odpowiedzi udzieliła już wcześniej w formularzach. 

Podejrzliwie spogląda na pielęgniarkę. Czyżby sprawdzali ...  jej charakter pisma?  

Tymczasem proces formalności jest kontynuowany. Na podstawie wzrostu i wagi wyznaczony zostaje współczynnik BMI *). Chwilę wcześniej w sportowej gazecie Kudłata wyczytała, że autorem tego wskaźnika jest astronom - Lambert Adolphe Jacques Quetelet. Dokładnie w 1869 roku założył, że u dorosłych masa ciała powinna być proporcjonalna do kwadratu wzrostu. Jednak nasze wymiary różnią się od przodków z XIX wieku ;-) Dodatkowo wskaźnik nie różnicuje mięśni od tłuszczu. Nie mniej Kudłata wypada w środku skali. Mimo wszystko... uf!

W trakcie wywiadu wspomina o nietolerancji pokarmowej na pszenicę i mleko krowie. I zostaja zapewniona, że coś wymyślą.

Idą do pokoju. Wybiera łóżko. Praktycznie, bo tuż przy łazience. W pokoju jest jeszcze szafa. I tv ma ścianie. I sympatyczna współlokatorka. Wielbicielka zumby. Już po zabiegu. Łąkotka. Szczęściara. W oknach nie ma klamek.

Zero informacji co dalej. Po godzinie Kudłata wciąga tenisówki i idzie poszukać języka. W odpowiedzi pielęgniarka wręcza jej ...  pampersa! I odpowiada jak wyglądać będzie pobranie komórek macierzystych. Usiądzie (w tym pampersie) na fotelu. Z jednej ręki będą jej pobierać krew, przetoczą do maszyny, która odfiltruje te magiczne komórki i zostawi w woreczku, a reszta krwi trafi do niej przez drugą rękę. Całość potrwa godzinę, może dwie. W zależności od gęstości krwi. Przez całość zabiegu nie może się ruszać. Stąd ten...  pampers.

Kolacja. Biały chleb z dżemem. Pszeniczny. Zatem nic nie wymyślili... Salowa przynosi półlitrową butelkę wody. Hehe. Zamiast.

Cdn ...


*) BMI - (ang. Body Mass Index) Wskaźnik masy ciała. Współczynnik powstały przez podzielenie masy ciała podanej w kilogramach przez kwadrat wysokości podanej w metrach.