czwartek, 30 grudnia 2010

Narkotyki. Seks. Zakazane książki.

Kudłata wybrała się na pizzę ze Szparagiem. Rozmowa dotyczyła około-wigilijnych wspomnień.

Byłem na prawdziwej wiejskiej dyskotece. Jak w zeszłym roku (niestety tego opowiadania nie dane było Kudłatej usłyszeć). Dyskotekę otworzyli po czterech latach przerwy. W budynku po byłej oborze. Lokal przejął nowy właściciel i ponownie otworzył dyskotekę. Wchodzący rozglądali się zachwyceni - nic się nie zmieniło! Nawet gęby te same!

Dotarcie na dyskotekę stanowiło pewien problem. Giby (miejscowość docelowa) oddalone są od Sejn (skąd wyruszaliśmy) o 7 kilometrów. Wydawałoby się, że tylko 7. Jednak wszystkie sześć taksówek zmagało się tego dnia z biegunowymi warunkami pogodowymi, a rozwinięcie oszałamiającej prędkości trzydziestu kilometrów na godzinę nie pozwalało dowieźć w żądane miejsce wszystkich chętnych pasażerów w czasie krótszym niż godzina. Lub dwie.

W celu ekonomicznym przed wyjściem rozpiliśmy pierwszą butelkę. W siódemkę. Mając do dyspozycji jedynie 4 kieliszki piliśmy w dwóch kolejkach. W trakcie kolejki nieparzystej do pokoju wszedł wujek z informacją, że sąsiedzi skarżą się na hałas. Napełnione zostało czwarte szkiełko i wujek wyszedł zapewniając:
- To ja z nimi porozmawiam ...

Gdy nadeszła kolejna nieparzysta kolejka do pokoju ponownie wszedł wujek z informacją, że sąsiedzi ...  skarżą się na hałas. Skąd wiedział, że pijemy w dwóch kolejkach i jakim cudem trafił idealnie w kolejkę nieparzystą do teraz pozostaje zagadką. Nie mniej wyszedł zapewniając, że ... z nimi porozmawia.

- Ciocia też jest genialna.
- A co? Przed wyjściem zaproponowała Wam kanapki na drogę?
- Nie. Powiedziała: "Dopijcie jeszcze to. Bo zostało."

Na dyskotece utrzymywałem taki poziom alkoholu, aby czuć się doskonale, ale nie przewracać.

- A tańczyliście? - dociekała Kudłata.
- Ja bym tego tańcem nie nazwał, ale gibaliśmy się na parkiecie. I odkryłem idealnie połączenie: wódka z redbull'em. Rano miałem takie czyste nereczki, że śnieg na który sikałem, pozostawał bielutki.

Następnego dnia w lokalnym radiu podali, że na tej samej dyskotece nieznani sprawcy maczetami poturbowali ochroniarzy. Podobno jakiś czas temu ochroniarz potraktował maczetą ręce kolesia, który nie chciał zapłacić przy barze.

Dzień kolejny był równie udany. Daniel to oczko rodziny. Student pierwszego roku Budownictwa Lądowego. Wiesz ile teraz jest godzin na pierwszym roku? Szesnaście! Do tego ma wolne poniedziałki i piątki. Ja się poważnie obawiam o jego wątrobę. Najstarszy kuzyn wrócił wieczorem do domu i dowiedział się, że Daniel poszedł do Litewskiej.
- Nasz Danielek? - z rzeczywistą troską zawiesił pytanie i rozejrzał przenosząc wzrok kolejno wśród wszystkich zebranych przy stole - Poszedł s a m? Idę go poszukać - zakończył stanowczo.
Poszliśmy wszyscy.

W Litewskiej tego dnia odbywał się koncert karaoke. Ale nie taki typowy koncert karaoke. Mikrofon krążył po sali, a chętni śpiewali siedząc przy (nielicznych) stolikach lub stojąc przy barze. Na rzutniku wyświetlane były słowa, z głośników sączył się muzyczny podkład. Prawie osunąłem się na ziemię, gdy usłyszałem jeden z ostatnich przebojów Metaliki. Rozumiem, że tego lokalu nie stać na profesjonalny podkład, ale dźwięki brzmiały jakby były nagrane na trzydziesto-centrymetrowych, plastikowych cymbałkach!

To był wyjątkowo udany wyjazd. I udane święta - westchnął Szparag wkładając do ust ostatni kawałek pizzy.

środa, 29 grudnia 2010

A gwiazdy i rozgwiazdy mają swoje jazdy ...

Waga: trzy i dziewięć dziesiątych kilograma.
Barwa: caffè latte uśredniając (przy czym jedne końcówki - uszka - bardziej caffè, podczas gdy inne końcówki - łapki - bardziej latte)
Imię (oficjalne): Pastitsio.
Imię (nabyte - patrz: szczegóły w dalszej części rozważań): Pomponiusz.
Życiowy cel:  c e l e b r o w a n i e  przyjemności. 

Kot Prawdziwy. Wyznacznikiem Kota Prawdziwego nie jest jego udokumentowane pochodzenie. Kot Prawdziwy dowodzi autentyczności błękitnego odcienia swojej krwi sposobem bycia. Po prostu.
Nie chodzi, ale kroczy. Dostojnie, godnie i statecznie. Zdarza się, że przyspiesza, ba! nawet  p o d b i e g a słysząc dźwięk stawianej miski (odróżniając rzecz jasna miskę pełną od pustej), ale nawet wówczas jego myśli d a l e k i e są od bicia olimpijskiego rekordu w przebieraniu łapkami.
Nie łasi się, ale zezwala na pieszczoty. Te, które lubi.
Nie śpi, tylko wypoczywa. Nie ciężko jak zmęczony całodzienną, fizyczną harówką górnik. Nie nerwowo niczym Japończyk odliczający minuty pozostałe do nadejścia świtu, który wyznacza początek pełnienia swoich powinności. Prawdziwy Kot podczas snu nie zajmuje krańca łóżka zwinięty skromnie w kłębek gdzieś w nogach. On wybiera miejsce, na które ma ochotę. Nawet jeśli przez to Właściciel Prawdziwego Kota zmuszony jest przesunąć się lub zmienić pozycję.
Tu dochodzimy do kwintesencji Prawdziwego Kota. On nie przestrzega zasad, tylko jest ich  t w ó r c ą. Nawet istoty konsekwentnie nie pozwalające własnemu kotu na choćby dotknięcie swoją egzystencją podłogi w kuchni, Prawdziwego Kota noszą na rękach i karmią świeżą wątróbką (podgrzewaną przed podaniem!).
Te same zaufane ręce, które były pomysłodawcą drakońskiej diety Pomponiusza zakończonej legendarnym skokiem do lodówki. 

Prawdziwy Kot to koci hedonista. Don Pastitsio vel Pomponiusz niezaprzeczalnie jest Prawdziwym Kotem.