czwartek, 30 grudnia 2010

Narkotyki. Seks. Zakazane książki.

Kudłata wybrała się na pizzę ze Szparagiem. Rozmowa dotyczyła około-wigilijnych wspomnień.

Byłem na prawdziwej wiejskiej dyskotece. Jak w zeszłym roku (niestety tego opowiadania nie dane było Kudłatej usłyszeć). Dyskotekę otworzyli po czterech latach przerwy. W budynku po byłej oborze. Lokal przejął nowy właściciel i ponownie otworzył dyskotekę. Wchodzący rozglądali się zachwyceni - nic się nie zmieniło! Nawet gęby te same!

Dotarcie na dyskotekę stanowiło pewien problem. Giby (miejscowość docelowa) oddalone są od Sejn (skąd wyruszaliśmy) o 7 kilometrów. Wydawałoby się, że tylko 7. Jednak wszystkie sześć taksówek zmagało się tego dnia z biegunowymi warunkami pogodowymi, a rozwinięcie oszałamiającej prędkości trzydziestu kilometrów na godzinę nie pozwalało dowieźć w żądane miejsce wszystkich chętnych pasażerów w czasie krótszym niż godzina. Lub dwie.

W celu ekonomicznym przed wyjściem rozpiliśmy pierwszą butelkę. W siódemkę. Mając do dyspozycji jedynie 4 kieliszki piliśmy w dwóch kolejkach. W trakcie kolejki nieparzystej do pokoju wszedł wujek z informacją, że sąsiedzi skarżą się na hałas. Napełnione zostało czwarte szkiełko i wujek wyszedł zapewniając:
- To ja z nimi porozmawiam ...

Gdy nadeszła kolejna nieparzysta kolejka do pokoju ponownie wszedł wujek z informacją, że sąsiedzi ...  skarżą się na hałas. Skąd wiedział, że pijemy w dwóch kolejkach i jakim cudem trafił idealnie w kolejkę nieparzystą do teraz pozostaje zagadką. Nie mniej wyszedł zapewniając, że ... z nimi porozmawia.

- Ciocia też jest genialna.
- A co? Przed wyjściem zaproponowała Wam kanapki na drogę?
- Nie. Powiedziała: "Dopijcie jeszcze to. Bo zostało."

Na dyskotece utrzymywałem taki poziom alkoholu, aby czuć się doskonale, ale nie przewracać.

- A tańczyliście? - dociekała Kudłata.
- Ja bym tego tańcem nie nazwał, ale gibaliśmy się na parkiecie. I odkryłem idealnie połączenie: wódka z redbull'em. Rano miałem takie czyste nereczki, że śnieg na który sikałem, pozostawał bielutki.

Następnego dnia w lokalnym radiu podali, że na tej samej dyskotece nieznani sprawcy maczetami poturbowali ochroniarzy. Podobno jakiś czas temu ochroniarz potraktował maczetą ręce kolesia, który nie chciał zapłacić przy barze.

Dzień kolejny był równie udany. Daniel to oczko rodziny. Student pierwszego roku Budownictwa Lądowego. Wiesz ile teraz jest godzin na pierwszym roku? Szesnaście! Do tego ma wolne poniedziałki i piątki. Ja się poważnie obawiam o jego wątrobę. Najstarszy kuzyn wrócił wieczorem do domu i dowiedział się, że Daniel poszedł do Litewskiej.
- Nasz Danielek? - z rzeczywistą troską zawiesił pytanie i rozejrzał przenosząc wzrok kolejno wśród wszystkich zebranych przy stole - Poszedł s a m? Idę go poszukać - zakończył stanowczo.
Poszliśmy wszyscy.

W Litewskiej tego dnia odbywał się koncert karaoke. Ale nie taki typowy koncert karaoke. Mikrofon krążył po sali, a chętni śpiewali siedząc przy (nielicznych) stolikach lub stojąc przy barze. Na rzutniku wyświetlane były słowa, z głośników sączył się muzyczny podkład. Prawie osunąłem się na ziemię, gdy usłyszałem jeden z ostatnich przebojów Metaliki. Rozumiem, że tego lokalu nie stać na profesjonalny podkład, ale dźwięki brzmiały jakby były nagrane na trzydziesto-centrymetrowych, plastikowych cymbałkach!

To był wyjątkowo udany wyjazd. I udane święta - westchnął Szparag wkładając do ust ostatni kawałek pizzy.

środa, 29 grudnia 2010

A gwiazdy i rozgwiazdy mają swoje jazdy ...

Waga: trzy i dziewięć dziesiątych kilograma.
Barwa: caffè latte uśredniając (przy czym jedne końcówki - uszka - bardziej caffè, podczas gdy inne końcówki - łapki - bardziej latte)
Imię (oficjalne): Pastitsio.
Imię (nabyte - patrz: szczegóły w dalszej części rozważań): Pomponiusz.
Życiowy cel:  c e l e b r o w a n i e  przyjemności. 

Kot Prawdziwy. Wyznacznikiem Kota Prawdziwego nie jest jego udokumentowane pochodzenie. Kot Prawdziwy dowodzi autentyczności błękitnego odcienia swojej krwi sposobem bycia. Po prostu.
Nie chodzi, ale kroczy. Dostojnie, godnie i statecznie. Zdarza się, że przyspiesza, ba! nawet  p o d b i e g a słysząc dźwięk stawianej miski (odróżniając rzecz jasna miskę pełną od pustej), ale nawet wówczas jego myśli d a l e k i e są od bicia olimpijskiego rekordu w przebieraniu łapkami.
Nie łasi się, ale zezwala na pieszczoty. Te, które lubi.
Nie śpi, tylko wypoczywa. Nie ciężko jak zmęczony całodzienną, fizyczną harówką górnik. Nie nerwowo niczym Japończyk odliczający minuty pozostałe do nadejścia świtu, który wyznacza początek pełnienia swoich powinności. Prawdziwy Kot podczas snu nie zajmuje krańca łóżka zwinięty skromnie w kłębek gdzieś w nogach. On wybiera miejsce, na które ma ochotę. Nawet jeśli przez to Właściciel Prawdziwego Kota zmuszony jest przesunąć się lub zmienić pozycję.
Tu dochodzimy do kwintesencji Prawdziwego Kota. On nie przestrzega zasad, tylko jest ich  t w ó r c ą. Nawet istoty konsekwentnie nie pozwalające własnemu kotu na choćby dotknięcie swoją egzystencją podłogi w kuchni, Prawdziwego Kota noszą na rękach i karmią świeżą wątróbką (podgrzewaną przed podaniem!).
Te same zaufane ręce, które były pomysłodawcą drakońskiej diety Pomponiusza zakończonej legendarnym skokiem do lodówki. 

Prawdziwy Kot to koci hedonista. Don Pastitsio vel Pomponiusz niezaprzeczalnie jest Prawdziwym Kotem.



wtorek, 21 grudnia 2010

Kaszoblina nęci bryl

Kudłata pcha wózek w supermarkecie. Mijając półkę z książkami kucharskimi gwałtownie hamuje kątem oka dostrzegając błyszczącą okładkę. Drżącą ręką zdejmuje z półki "Złotą Księgę Czekolady" i z zapartym tchem przegląda słodkie przepisy. Czekoladowe płatki z migdałami. Ciągliwe pikantne ciastka czekoladowe. Pałeczki w czarno-białej polewie. Czekoladowe frappe. Mrożona czekolada. Kudłata wyobraźnia tapla się namiętnie w ziarnach kakaowca.

Utrwalony na elektronicznej kliszy wysokiej rozdzielczości aparatu (jak na możliwości jednokomórkowca oczywiście) przepis spoczywa na kuchennym stole. Spoczywa to określenie nieco nad wyrost, bowiem Pastitsio przepada za drzewami. W szczególności sprowadzonymi do płaskiego poziomu szeleszczącej kartki papieru. Trąca kartkę łapką i zafascynowany obserwuje jej lot w kierunku podłogi. Chwila oczekiwania aż Kudłata podniesie kartkę i można sprawdzić, czy kolejny lot będzie podobny do poprzedniego.
- Sio, Pastitsio! 

W małej miseczce wymieszaj mąkę, kakao i sól - Zrobione!
W dużej misce wymieszaj drewnianą łyżką całe jajko i białko z drugiego. Dodaj stopniowo przygotowaną wcześniej mieszankę z mąką oraz masło ciągle mieszając - Też zrobione!
Odmierzaj porcje wielkości łyżki stołowej i nakładaj na blachę w odległości 5 cm od siebie. Elegancko ułożone placki przypominają barwą i konsystencją asfaltowe kleksy, dlatego Kudłata poświęca im chwilę podejrzliwości.
Rozprowadź je łyżką na cienkie płatki i posyp migdałami. Wstaw do pieca i piecz przez 8 minut aż stwardnieją brzegi. Niecierpliwie wpatrując się w kakaowy eksperyment przez rozgrzaną szybkę Kudłata liczy osiem razy do sześćdziesięciu. Jeden, jeden, jeden ... Już!
Natychmiast po wyjęciu z pieca zdejmij płatki szpatułką z blachy i delikatnie przesuń po nich wałek, by uzyskać efektowne wgięcie. Przypinając w myślach wirtualną żółtą karteczkę by powtórzyć w biurze dowcip z wałkiem w nieco innym kontekście, Kudłata ślepo wykonuje kolejne kroki przepisu. Jednak kakaowe płatki pod wpływem nacisku wałka pękają zamiast elegancko wyginać się. Co jest? Jeden mały kęs uzmysławia Kudłatej dwie kwestie. Placki nie tylko wyglądają jak asfaltowe. Ale i tak smakują. A przepisów, nawet tych pozłacanych, nie należy traktować dosłownie. Dokładna inspekcja wykazała, że wśród składników wymieniony był jeszcze cukier. Najwyraźniej autor postanowił obniżyć kaloryczność ciastek pomijając go w dalszej części przepisu ...

IT crowd - wersja lokalna - czyli nie-typowy Aj Ti światek. Odcinek 6

Nie-typowy przedstawiciel Aj Ti światka uwielbia się przechwalać. I prowadzić absurdalne dialogi.

- Ale dzisiaj pogoda: na przemian słońce z deszczem i do tego oooogrooooomna dawka wichury!
- Tu zimno jak w dupie u Eskimosa.

- Wichura tej nocy połamała drzewa. Nawet te wielkie, stare kasztany, w naszej dzielnicy!
- Phi... u nas tak wiało, że do dworca mam teraz 5 minut bliżej.

- Wiecie jak to boli jak żółw ugryzie? - pyta ex-właściciel gada.
- A wiecie jak to boli jak koń ugryzie? - pyta ex-dżokej.
- A wiecie jak to boli jak żółw ugryzie konia?

- Zgadnij co wczoraj zrobiłam?
- Wyszłaś za mąż ? Ugryzłaś się w ucho? Rozgrzałaś kaloryfer? Przekomponowałaś V symfonię Beethovena na cymbałki i flet?
- Taaak ... na dźwięki noży, łyżek i łyżeczek ...
- Ał-ła! Ty myślisz wyłącznie o torturach!

- Czym się dzisiaj zajmujesz? - Szparag zabija nudę oczekiwania na gorącą wodę inteligentną konwersacją wpatrując się w okno.
- Wzdycham do Sergiusza, flirtuję z kuzynem, podgryzam ciastka, testuję aplikację, planuję wypoczynek w sobotę - jednym tchem wylicza Kudłata obserwując w napięciu jak śnieg zasypuje Wolne Miasto.
- Mogłabyś w sobotę z kuzynem potestować aplikację. Miałabyś wszystko w jednym - w odpowiedzi rzuca Szparag zalewając wrzątkiem zielone liście. Przypadkowy słuchacz - w szczególności Czesław Wapno - domniemałaby w tym momencie, że rozpoczyna się scena zazdrości. Nic bardziej mylnego. W tym momencie nieporównywalnie większe emocje wzbudzała w obojgu wizja ponownego odkopywania czterech kółek.
- Żartowałam z tym kuzynem - usprawiedliwia (fantazję?) Kudłata.
- Flirtowanie, żartowanie. Jak zwał - tak zwał, a i tak wiadomo o co chodzi - Szparag uparcie ciągnie romantyczny wątek.
- Przecież się droczę ... Uwielbiam to robić! - tłumaczy się Kudłata próbując rozpaczliwie (i przyznajmy uczciwie: mało skutecznie) przywołać na twarzy wstydliwy rumieniec.
- Flirtujesz, żartujesz i jeszcze się droczysz. Ten twój kuzyn musi być bardzo zdezorientowany.
- Dobra, a Ty co robisz dzisiaj? - Kudłata wyzywająco potrząsa pokręconymi lokami.
- Ja nic specjalnego nie robię. A na pewno nic, co mogłoby Cię zainteresować. Czasami pomogę staruszce wsiąść do autobusu, podniosę i wrzucę do kosza bezmyślnie rzucony przez turystę na zabytkowe ulice Krakowa śmieć, uratuję zbłąkaną duszyczkę (albo dwie), zapewnię stabilizację polityczną na Bliskim Wschodzie, negocjuję przejęcie zakładów Daewoo przez Forda, protestuję przeciwko budowie tamy wodnej na rzece Jangcy, wyzwalam z obozów pracy więźniów sumienia, wymyślam szczepionkę na AIDS i lek na raka, biorę udział w castingu do nowej serii Bonda oraz projektuję kadłub ponaddźwiękowego samolotu hydrosferycznego z napędem plazmowym. W sumie nudy ...

- Jak tam dokumentacja z wdrożenia Systemu z soboty?
- Kurczen bladen! Dupen siken! Już jej szukam.
- Aż tak mi się nie spieszy. Tylko tak strasznie nie przeklinaj ...
- W mordę jeża, pokręcona śrubka, bździukowa pupa, śmierdząca blagupa - od dziś używam wyłącznie  twardego języka ulicy!

niedziela, 19 grudnia 2010

Skrót wiadomości telewizyjnych - odcinek 3

W Wiadomościach Telewizyjnych podano dzisiaj, że główny prowadzący nowego programu "Freak - świruj z gwiazdami" (promującego świeżą oryginalność nie tylko wśród Znanych, których życie prywatne opisują Poczytne Miesięczniki, ale i zwykłych mieszkańców blokowisk - czytelników tychże zacnych gazet) po występie jednego z uczestników eliminacji tak uzasadnił brak przyznania nominacji do udziału w programie:

- Taaak? Jeśli ktoś chodzi tyłem pukając się przy tym dużym palcem u nogi w jedną z 3 głów, żywi się tłuczoną ceramiką marokańską, wstępuje w związek małżeński z zepsutym odkurzaczem, adoptuje tłustą kałużę niezidentyfikowanej cieczy, trzyma drobne monety w przegrodach nosowych, po wypowiedzeniu zdania dłuższego niż 3 słowa musi skorzystać z toalety, w czasie wolnym idzie do lasu pleć chwasty, stosuje azotowe nawozy hydrologiczne do pielęgnacji włosów, a co najgorsze jego imię od tyłu czyta się Akinom to nie jest to raczej powód do radości, uznawania tego za komplement i wyróżniającą oryginalność. Dziękujemy za przybycie do naszego studia, jednak potrzebujemy czegoś ... czegoś więcej. Panie Heniu, kto jest następny?

IT crowd - wersja lokalna - czyli nie-typowy Aj Ti światek. Odcinek 5

Kudłata dostała o poranku (niezorientowanych odsyłam do lektury poprzedniego postu, w których tłumaczę i objaśniam zawiłości interpretacji tego poniekąd prostego określenia pory dnia) maila zatytułowanego "Porada kulinarna" od kolegi zesłanego na delegację do oddalonego wiele kilometrów oddziału. Mail zawierał menu pizzerii Piccolo:
Margarita (nie tylko zatem Kudłatej zdarzają się literówki, uf) - 13,50 PLN
Funghi - 14,50 PLN
Rustica - 16,00 PLN
Cipoli (hmmm ...) - 14,00 PLN
Pescatore - 16,00 PLN
Capriccioza - 18,00 PLN
Amore - 18,00 PLN
Dracula (ciekawe to bliskie sąsiedztwo w karcie) - 20,00 PLN
Tu urwę wyliczanie nie zanudzając dalej czytelnika kolejnymi pozycjami. Wspomnę jedynie, że Kudłata zarekomendowała Draculę.

"Skoro tak twierdzisz to idę i jeśli mi się nie spodoba zwalę winę na Ciebie. Dorzucę jeszcze oskarżenie o holocaust, czystki etniczne w Zairze i drobne kradzieże sklepowe."

Po południu przyszła kolejna wiadomość:

"Poszedłem zatem do tej pizzerii obok.
Zamówionej pizzy nawet nie dokończyłem.
Ser przypominał stary kożuch mojego dziadka - zarówno jeśli chodzi o wygląd jak i smak oraz zapach.
Pod serem miał znajdować się tuńczyk, ale to bardziej wyglądało mi na jakiegoś nielegalnego imigranta z Tunezji.
Według Poczytnego Dziennika żywienie się w tej pizzerii to trzecia przyczyna zgonów w Krakowie (dwie pierwsze to I i II-ga wojna światowa)"

piątek, 17 grudnia 2010

Wiek niewinności - Wernon - odcinek 3

Występują:

Wernon - miesięcy 24
SiS - jej zacna rodzicielka
Pani Doktor - też zacna

Bilans dwulatka. Badanie sprawdzające, czy psychomotoryczny rozwój dziecka przebiega prawidłowo.
- Czy dziecko mówi?
- Tak.
- Czy samodzielnie je? Czy pewnie chodzi i biega? Czy zgłasza potrzeby fizjologiczne? - kolejno pyta młoda pani doktor. Rodzicielka odpowiada twierdząco.
Pani doktor liczy ząbki, mierzy i waży małe ciałko. Podczas badania zwraca się bezpośrednio do dziecka:
- Jak masz na imię?
Wernon milczy.
- Lubisz zimę?
Wernon milczy przekrzywiając zawadiacko główkę. Atmosfera w gabinecie gęstnieje.
- Ale dziecko mówi? - teraz lekarka zwróciła się bezpośrednio do SiS.
- Tak. I to pełnymi zdaniami - zapewnia matka - Weronika, powiedz coś, do pani doktor. Cokolwiek.
Weronika spogląda to ma postać odzianą na biało, to na rodzicielkę. I konsekwentnie milczy.
- Mhm - chrząka pani doktor znacząco notując coś w karcie dziecka - Taaak ...
W momencie, gdy zamknęły się drzwi gabinetu Wernon nabrała powietrza w uparte płucka i wyrzuciła z siebie:
"Gadu gadu gadka
Była sobie chatka
A w tej chatce mieszkał
Jaś i Małgorzatka"
No. Pełnymi zdaniami. Mówiłam przecież.

środa, 15 grudnia 2010

Wiek niewinności - Wernon i Wiki - odcinek 2

Występują:
Wiki - lat 1 (prawie).
Wernon - siostra Wiki, miesięcy 30 (niemalże)
SiS - ich zacna rodzicielka


Wczoraj w nocy Wiki opanował katar. Praktycznie co godzinę budziła się z płaczem i musiała być usypiana od nowa. Rodzicielka śpi w innej izbie, więc od biegania pomiędzy pomieszczeniami zrobiło jej się zimno i ubrała bluzę.
Rankiem Wernon podeszła do matki i zapytała:
- Mama? Śpisz w swetrze?
- Tak, bo mi zimno ...
- Dlaczego? Przecież masz kołderkę - zdziwiła się.

wtorek, 14 grudnia 2010

Skrót wiadomości telewizyjnych - odcinek 2

O czym 59 sekund na 60 myślą mężczyźni wiedzą wszyscy. Amerykańskich naukowców, znanych ze swojej dociekliwości i przydatności w świecie nauki interesowało o czym w tym czasie myślą kobiety.
Podświadomie przez 59 sekund z każdej minuty każda kobieta (w przypadku "grzecznych dziewczynek" wartość waha się w przedziale od 58 do 62 sekund) myśli o Sergiuszu - mężczyźnie idealnym.
Wprawdzie 50% wyobraża sobie Sergiusza gotującego ciepły posiłek
20 % przewijającego dziecko
15 % myjącego okna
1% grającego "Majteczki w kropeczki" pod ich oknem na instrumencie klawiszowym (dowolnym byle głośno)
To pozostałe 14 % myśli o przystojnym Sergiuszu jako o symbolu nieopisanych zmysłowych rozkoszy cielesno - umysłowych.

Nasz dziennikarz przeprowadził zakrojone na szeroką skalę poszukiwania, odnalazł legendarnego Sergiusza w Leśnych Odpadkach niedaleko Wiśniowej Góry *) (na pytanie w jaki sposób dotarł do miejsca, w którym Sergiusz prowadził spokojny żywot, zasłonił się tajemnicą dziennikarską) i w trakcie krótkiego wywiadu zapytał człowieka, o którym teraz mówi cały świat, czy czuje się dumny z takiego wyniku badań.
- Nie mam żadnego powodu do dumy - odpowiedział niemalże wstydliwie mężczyzna otrzepując z dziurawego gumofilca pośniegowe błoto - To że jestem piękny nie jest moją zasługą - to dar natury. Podobnie z inteligencją i słuchem absolutnym. Dobre wychowanie - zasługa rodziców i środowiska. Wybitne osiągnięcia sportowe - zasługa niskiej grawitacji. Nie mam żadnego powodu do dumy - powtórzył z przekonaniem.

*) imię głównego bohatera i nazwy miejscowości zostały zmienione w powyższym artykule z uwagi na prawo do zachowania tajemnicy zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych z dnia 29 sierpnia 1997r. (tj. z 2002 roku Dz. U. Nr 101, poz. 926 z późn. zm.)

piątek, 10 grudnia 2010

Toksyczne borówki migoczą tańcząc o świcie

Mój kot chrapie! Zauważyła pewnego wieczoru Kudłata. I to nie był żart. Wciskając głębiej w uszy korki (żółte jak szczęśliwie dojrzewające w słońcu melony. a może banany? też są przecież żółte) Kudłata usnęła kołysana nadzieją, że Lord Pastitsio (zwany ostatnio również Pomponiuszem) jednorazowo pozwolił sobie na takie szaleństwo. Pod kołderką duszno, a brak tlenu sprzyja szaleństwu. Może dlatego przyśniło się jej, że ...

... jedzie pociągiem. Kierownik pociągu przez chrapliwe głośniki oznajmił właśnie, że opóźnienie wzrośnie o kolejne osiem godzin. Dopadła ją czarna rozpacz. To koniec pomyślała i czekała na najgorsze. Nic się jednak nie działo. Jak w polskim filmie. Nuda panie. Nic. Żadnej akcji.

[brak akcji]

[nadal brak akcji]

[nic się nie dzieje]

[nuda]

[koszmarna nuda]

[przez moment Kudłata rozważała szybką lekturę poradnika "10000 dań dla osób z płaskostopiem", lecz w tym momencie ktoś krzyknął: "Stefania, wstawaj!"]

[... uff! to nie do mnie - pomyślała]

[... och nie! przecież mam na drugie Stefania właśnie !!!!!!!]

[... znowu pomyłka - nie ma drugiego - jest tylko zupa. i deser oczywiście]

Ta nuda była kojącym przeciwieństwem wcześniejszych wydarzeń. Wsiadając do pociągu ktoś ukradł Kudłatej bilet. Na szczęście to był stary bilet tramwajowy.

Wsiadając do pociągu chciała sprawdzić jaki numer ma pociąg, który z szaloną prędkością wjeżdżał na peron (może w ten sposób chciał nadrobić opóźnienie które ciągnął za sobą od Zakopanego?) i nim zdążyła odczytać cyfry znalazła się pod jego kołami. Nieziemsko poturbowana i wykończona psychiczne pragnęła jedynie wejść do wagonu sypialnego by wreszcie odpocząć - nic z tego! Wyjątkowo nieuprzejmy konduktor - Dionizy Menda - stwierdził, że jej twarz nie odpowiada tej, która jest na fotografii w studenckiej legitymacji (a nie zaskoczył go fakt różowych pieczątek wykonanych przy pomocy wykroju z ziemniaka i soku z buraków). Wieki zajęło opowiadanie kilku sekund spędzonych po kołami lokomotywy i tłumaczenie, że to właśnie doświadczenie  sprawiło, że jej wygląd może nieco odbiegać od antycznego ideału symetrycznych rysów twarzy.

Kiedy w końcu udowodniła swoją tożsamość pokazując ręcznie wyhaftowane inicjały na bieliźnie, konduktor stwierdził, że nie może jej wpuścić ponieważ zbyt mocno krwawi. Usiadła w przejściu by poczekać, aż krew zakrzepnie. Wówczas okazało się, że pasażer jednego z przedziałów ma poważne problemy z pęcherzem.

W akcie desperacji napisała SMSa do jednego z przyjaciół żaląc się na długą i nieprzyjemną podróż. Kilka minut później przeczytała odpowiedź:
"Lepiej przejdź się na koniec składu i pomóż mi pchać ..."

środa, 8 grudnia 2010

IT crowd - wersja lokalna - czyli nie-typowy Aj Ti światek. Odcinek 4.

"Zepsuł mi uchwyt do kubka na kawę" to jeden z częściej cytowanych żartów pochodzących z działów typu help desk. W ten sposób powstają legendy o inteligencji przeciętnego użytkownika komputera. Albo Użyszkodnika jak mają w zwyczaju określać ich administratorzy. Administratorzy to wąska kasta, która nawet wysoce wykwalifikowanych informatyków określa tym mianem.

Gdyby spotkało się dwóch adminów (admin to potoczny skrót od administrator - przyp. autora dla wszystkich użyszkodników) ich rozmowa mogłaby wyglądać tak:
- Ostatnio przyszedł do mnie gościu i żalił się, że mu szyfrowanie poczty nie działa. I wiesz co się okazało? Że na nowego lapka nie zaimportował certyfikatów.
Drugi admin ze zrozumieniem kiwa głową:
- Bo przyczyna problemu jest zazwyczaj umiejscowiona między komputerem, a krzesłem.

Inny administrator zapytany co jest najczęstszą przyczyną problemów, które trafiają do niego, odpowiedział po krótkiej chwili namysłu:
- Najczęstszym powodem problemów jest ID "dziesięć T".
- A co ten identyfikator oznacza?
Tu administrator westchnął, podszedł do zaparowanej szyby i wskazującym palcem powoli napisał: I ... D ... 1 ... 0 ... T.
Widząc brak zrozumienia w oczach swoich słuchaczy westchnął ponownie.

Podsumowując: administrator to istota, której wnętrze wypełnione jest przede wszystkim doskonałym poczuciem humoru. Z zazwyczaj włączoną opcję mute. A szkoda ...

niedziela, 5 grudnia 2010

IT crowd - wersja lokalna - czyli nie-typowy Aj Ti światek. Odcinek 3.

Nie-typowy przedstawiciel Aj Ti światka jest wrażliwy na punkcie wyglądu. Swojego, ale nie tylko swojego. Poza tym bywa złośliwy. Odrobinkę.

- Zauważyliście, że Steven Saegal zrobił się ostatnio szerszy. I to nie w barach, ale raczej wprzód.
- Masz na myśli to, że zamiast kaloryfera miał bojlerek, czy to, że zaokrąglił się na kantach?

Poniedziałek. Śńek i mróz nadal skutecznie uprzykrzają jakąkolwiek aktywność z dala od ogrzewanych pomieszczeń. Na przekór zimnu i szaremu niebu Kudłata postanawia odziać się w błękit. Wcisnęła się w wąskie dżinsy. Wyciągnęła z szafy swobodny T-shirt. Całość dopełniła wysokimi zamszowymi kozakami umazanymi radośnie farbą w designerski sposób.
- Gdzie zgubiłaś rumaka? - prychnął lekceważąco Czesław Wapno na widok Kudłatej wchodzącej rano do biura ( r a n o ! każdy, kto kiedykolwiek pracował w tym biurze wie, że słowo "rano" może mieć wiele ( b a r d z o  wiele!) znaczeń. W przypadku Kudłatej oznacza zazwyczaj późne godziny przedpołudniowe. Myśli typowego pracownika o tej porze wypełnione są już zazwyczaj szczegółową wizualizacją zbliżającego się obiadu). Widząc jednak spojrzenie Kudłatej lekceważące totalnie jego zaczepkę spróbował ponownie:
- Dzisiaj jesteś ubrana zupełnie w nieswoim stylu.
- Przyjmijmy, że to był test na spostrzegawczość. Ciekawa byłam, czy ktoś zauważy. Zdałeś na piątkę! Brawo!
Pochwała w ustach Czesława byłaby świadczeniem zdrowotnym dla jego podwładnych. Równie trudno przychodzi mu akceptowanie pochwał pod swoim adresem. Zazwyczaj odczytuje je jako sarkazm. Tym razem jak najbardziej słusznie. Obruszony rzucił oschle z góry (dosłownie i w przenośni, jest bowiem o wiele wyższy od Kudłatej):
- A Ty nie zauważyłaś żelu na moich włosach!
- Ależ zauważyłam - z rozbrajającym uśmiechem odpowiedziała Kudłata trzepocząc długimi rzęsami. I po stosownej pauzie dodała wzdychając lekko - Niestety.

Trwa przerwa obiadowa.
- Dlaczego ten kalafior jest brązowy? - Czesław zmarszczył czoło spoglądając w talerz koleżanki, która właśnie wyjęła z pudełka gotowane warzywa i pierś kurczaka planując podgrzać je w mikrofali.
- Nie wiem. Może dlatego, że mam go od wczoraj ...
- Szczerze jestem zaintrygowany, a nie złośliwy ...
-  ... trzy kłamstwa w jednym zdaniu - pod nosem mruknął Szparag sprawiając wrażenie, że całkowicie pochłania go proces parzenia miętowej herbaty.

sobota, 4 grudnia 2010

IT crowd - wersja lokalna - czyli nie-typowy Aj Ti światek. Odcinek 2.

[z dedykacją dla AS za długie 2700 sekund spędzonych dzisiaj na mrozie]

Kudłata na korytarzu słyszy głos Bossa. Zdziwiona w zamyśleniu przekrzywia pokręcony łepek.
- Dziwne - mówi do siebie i po chwili dodaje - Autoresponder informuje, że nie będzie go do końca tygodnia. A jest. Dziwne ...
- Kudłata, jaką miałem podróż! Z przygodami! Byłem we Wrocławiu. W ciągu dnia miałam spotkanie z klientem, które przedłużyło się trochę i poszedłem spać dopiero o północy. Właśnie zaczynała się burza śnieżna. Zarezerwowałem hotel 2km od lotniska, więc założyłem, że nawet jeśli taksówka będzie rano jechała pół godziny to spokojnie zdążę na samolot. Nastawiłem budzik i poszedłem spać kołysany ciszą gęsto padających śniegowych płatków. 

Pobudka o 5:30. Trzeci dzień z rzędu. Dzwonię po taksówkę. Kolejne firmy taksówkarskie odmawiają wysłania taksówki z uwagi na nieodśnieżone w tej części miasta drogi. Kiedy usłyszałem "Panie, nawet nie da się dojechać na to zadupie!" podjąłem jedynie słuszną w takiej chwili decyzję: 2 km to można przejść na piechotę.

W konsekwencji swojej decyzji brnę środkiem ulicy (chodniki również nie są odśnieżone) wlokąc za sobą ogromną walizkę. Śnieg sięga kolan (a Boss nie jest niski - przyp. autora) i zaledwie po kilku krokach czuję wilgoć oblepiającą moje łydki. W międzyczasie zdołała pokonać cienki materiał eleganckiego garnituru. Za mną powoli przesuwa się sznur samochodów. Czuję się jak pług śnieżny.

Doszedłem do autostrady w budowie. A tam głębokie rowy. Czort wie jak głębokie. Śnieg wszystko zasypał. Rzucam przed siebie  walizkę, ściągam z powrotem, rzucam, ściągam, rzucam, ściągam. Gdy śnieg jest odpowiednio utwardzony wchodzę na to miejsce i rozpoczynam tę samą sekwencję ruchów przed postawieniem kolejnych kroków (z obawy przed wystającymi prętami). Nie czuję już zimna.

O 6:30 dotarłem na lotnisko. Garnitur ufajdany powyżej kolan. Nawet nie patrzę na eleganckie jeszcze rano skórzane buty.
Podnoszę głowę i czytam informacje migające na tablicy. Mój samolot planowo odlatujący o 7:20 jest suspended. Siadam beznamiętnie wpatrując się z zegar. Mijają kolejne długie minuty. O 9:30 mój samolot ostatecznie został odwołany. Co prawda Warszawa jest już odblokowana, lotnisko w Poznaniu niby też, ale teraz dla odmiany Frankfurt jest zablokowany. Lot nie ma sensu, bo samolot i tak utknie na kolejnym lotnisku.

Powrót na dworzec. 7 km w 55 minut. Taksówkarz jechał chodnikiem, żebym zdążył na pociąg ...

Wpadam na dworzec a tam ciemno! 2 tysiące ludzi stoi na peronach i czeka. Pociągi masakrycznie opóźnione. 120 minut. 150 minut. Jeden nawet 350 minut! Pociąg z Krakowa przyjeżdżający planowano o 6:50 jest opóźniony o 120 minut. Aktualnie była 11:00. Coś jest nie tak ... W tym momencie domyśliłem się, że tablica nie działa.
Idę do informacji. A tam karteczka "Z powodu złych warunków atmosferycznych informacja nieczynna".
Idę do kasy. Do każdego okienka czeka 100 osób. W końcu nachodzi moja kolej.
- Poproszę o bilet do Warszawy.
- Ale na jaki pociąg?
- Najbliższy.
- Nie wiem jaki to będzie. A pociągi mają różne trasy, przykładowo może pan jechać przez Katowice albo przez Piotrków Trybunalski i Radomsko. Wie pan co, niech pan nie kupuje biletu u mnie, tylko wsiada do pociągu i kupi bilet u konduktora.

Wracam na peron. Przez głośniki chrapliwy głoś obwieścił właśnie komunikat: "Opóźniony pociąg do Skierniewic wjedzie na tor drugi przy peronie piątym. Planowany odjazd dwunasta dwadzieścia pięć." Pół tysiąca osób rzuciło się w jego kierunku. Ja również. Wsiadam, ciągnąc za sobą tę samą ogromną walizkę próbuję przedostać się na początek pociągu. Pociąg cały czas stoi. Dochodzę do pierwszego wagonu, odnajduję przedział kanarów.
- Chciałbym kupić bilet. 
Spoglądam na zegarek. Jest 12:35.
- Dlaczego ten pociąg jeszcze stoi?
- Maszynista nie dojechał. Ulice są nieodśnieżone ...
No tak - westchnąłem przypominając sobie swój poranny spacer w śniegu do kolan.

Pół godziny później pociąg do Skierniewic odwołano.
Pół tysiąca zawiedzionych osób wysiadło.
Na przeciwległy tor wjechał kolejny pociąg. Kierunek Warszawa. Widzę pusty wagon. Jest szansa na miejsce siedzące - optymistyczna myśl przebiega mi przez głowę. Pociąg zatrzymuje się. Z wagonu poprzedzającego pusty wagon wysiada kanar: 
- Tego nie polecam. Jest nieogrzewany.
- Panie, o której będziemy w Gdyni?
- Panie, a skąd ja mam to wiedzieć?
Wyjechaliśmy o 13-tej. W każdym wagonie trzy osoby na jedno miejsce. W Warszawie byłem po 21:00. 
- Jechałeś  o s i e m  godzin? - pyta z niedowierzaniem Kudłata.
- Nie, od 5:30. Trzeci dzień z rzędu ...

środa, 1 grudnia 2010

IT crowd - wersja lokalna - czyli nie-typowy Aj Ti światek. Odcinek 1.

Różne są motywy wyboru drogi życiowej kariery. B a r d z o  różne. Ulubiony DiBiEj (DBA - przy. autora) Kudłatej - Szparag - zapytany dlaczego postanowił zostać informatykiem, odparł bez zastanowienia:
- Gdy byłem mały, to zdarzyło mi się kilkakrotnie pójść z mamą do biura, w którym pracowała. Praca jak praca. Ósma, przerwa śniadaniowa, przerwa obiadowa, szesnasta. Nic ciekawego. Ale w pokoju obok rezydował zespół informatyków. Non stop się brechali. Mieli niesamowite poczucie humoru. To mnie zafascynowało. Do tej pory pamiętam jeden z ich żartów. Pewnie dlatego, że byłem na tyle nie duży, że nie powinienem go jeszcze wówczas  rozumieć:
Gość o wdzięcznej ksywce Słomka (implikującej niewątpliwie twardy charakter jej właściciela) wraca do pokoju z przerwy na fajkę.
- Ej! Słomka? Była u Ciebie Mariola - uprzejmie informuje kolegę jego sąsiad.
- Tak? A co chciała?
- Nie wiem. Może Ciebie wydmuchać?

Typowy przedstawiciel świata Aj Ti (IT - przyp. autora) zamiast kaloryfera ma: albo bojler, albo kręgosłup wygięty w mało seksowną literę C, latem nosi sprany i powyciągany T-shirt, zimą dziergany, równie powyciągany, wełniany sweter w barwach ochronnych na zmianę z flanelową, szaleńczo kraciastą koszulą. Widoczność utrudniają mu grube szkiełka. Ze światem komunikuje się za pomocą protokołu TiSiPiAjPi (TCP/IP - przyp. autora). Emocje związane ze sportem zapewnia mu Wikipedia oraz Popularne Serwisy Internetowe. Spotkania z przyjaciółmi to czaty na Skypie (starsi pamiętają IRCa). Nawet zakupy realizuje wyłącznie w wirtualnym świecie.
Typowy przedstawiciel świata Aj Ti nie istnieje. To stereotyp. Przynajmniej Kudłata nie zna typowych ...

Trwa przerwa obiadowa.
- A gdyby tak w ramach kolejnej imprezy integracyjnej - zastanawia się Mati - zorganizować rajd na orientację z piwem i wiśniówką w wybranych punktach? Dobiegasz do punktu, znajdujesz butelkę piwa, zabierasz kapselek i do woli opróżniasz butelkę. Możesz też zabrać butelkę opróżniając ją po drodze i zostawić kapselek, ale za to jest mniej punktów. Biegniesz do kolejnego punktu. I to szybko, bo jak ktoś przyuważy Ciebie żłopiącego piwo to ominie ten punkt i pobiegnie od razu do kolejnego. Otworzyć kolejną butelkę.
- Kiepska idea. Wyobraź sobie szukanie kolejnych punktów, obsługę kompasu i ustawianie azymutu po dwóch piwach. Że o samym maszerowaniu nie wspomnę ...
- Niekoniecznie. Można stosować różne techniki - analitycznie podchodzi do tematu Andrzej - Albo wziąć butelkę, idąc powoli sączyć jej zawartość spowalniając w ten sposób oddziaływanie trunku i jednocześnie pokonując dystans, albo szybko wypić zawartość butelki, a potem szybko biec, aby pokonać jak największy dystans zanim trunek zacznie działać.
- Albo szybko wypić zawartość, zdrzemnąć się pół godzinki pod krzaczkiem i kontynuować poszukiwania - dodaje Szparag nie przerywając rozszarpywania schaboszczaka plastikowymi sztućcami.
Krzysiek cicho ubolewa nad utopionymi w oleju frytkami, które wydają mu się podobne do ...
- A mi przypomina pewien dowcip ze szkolenia - rzuca Rafik - Szkolenie dotyczyło jednego z modułów Złożonego Systemu Informatycznego. Prowadzący wskazując na diagramie moduł zaznaczony na żółto powiedział: "A tę część systemu nazywamy jelitem grubym systemu. Z uwagi na to, co z niego wychodzi."
- A wiecie jak działa przewód pokarmowy krowy? - Mati jest gawędziarzem i potrafi snuć niekończące się opowieści na dowolny temat. Jego motywatorem jest odpowiednio liczna publiczność. A podczas przerwy obiadowej publiczność jest wyjątkowo liczna - Krowa połyka trawę, następnie zwraca ją z żołądka i dokładnie przeżuwa. W efekcie powstaje kiszonka. Część rolników nawet fermentuje odpowiednio trawę. Pewnie zauważyliście na polach foliowe worki, które czasem pękają. Przejeżdżając obok nich na rowerze można poczuć specyficzną woń gnijącej t ...
Rafik nie może powstrzymać się i przerywa wywód:
- Wyobraź sobie jak zachęcasz krowę do pół-wymiotu zwracając się do niej czule: "Oddaj kiszonkę!"
Połowa sali dusi się ze śmiechu.
- A wyobraźcie sobie, co by było, gdyby ludzie mieli przewód pokarmowy krowy - tu Szparag ekspresyjnie prezentuje jak jedzenie wraca do otworu gębowego wyginając spazmatycznie kręgosłup i wydymając na zmianę oba policzki - zostaje ponownie przemielone i przez połknięcie powraca do przewodu pokarmowego.
- W sumie nie byłoby tak źle. Mamy przecież pracę siedzącą, więc byłoby wygodnie.
- A wyobrażacie sobie spotkania z klientami? Określenie "przerwa na kawę" nabrałoby zupełnie nowego znaczenia ...
Rafał z obawy o powrót obiadu w postaci kiszonki pospiesznie opuszcza salę zasłaniając usta dłonią i krztusząc się ze śmiechu.
- To chyba niezdrowo tak się śmiać po obiedzie - zastanawia się Kudłata z trudem próbując opanować wewnętrzną wesołość - brzuch zamiast się rozluźnić i skoncentrować na trawieniu, spina się ze śmiechu.
- Dlaczego? Tak szybciej przejdzie - przytomnie zauważa Szparag udowadniając tym stwierdzeniem słuszność przyznania mu swego czasu zaszczytnego tytułu Profesora Akademii Humoru Żołnierskiego.

cdn. i to nie raz.

wtorek, 30 listopada 2010

Mój kot jak wiecie sypia w bidecie ...

Masaż. Magiczne doznanie wywołane przez 10 zręcznych palców w połączeniu z wyobraźnią odbiornika. Symfonia rozkoszy dla ciała i ducha. Ale czy zawsze?

Kilka lat temu ...
Kudłata i jej przyjaciółka postanowiły spędzić relaksujący, luksusowy weekend w SPA polecanym przez Poczytny Miesięcznik. Rozgrzewająca do czerwoności sauna (mała namiastka ciepła, gdy lato pozostaje jedynie cieniem wspomnienia), masaż gorącymi kamieniami, a na koniec zniewalający zapachem zabieg czekoladowy. Jeszcze parując Kudłata zawinięta w puszysto miękki pistacjowo-zielony ręcznik wsuwa się do sali do masażu wskazanej przez klasycznie przystojnego recepcjonistę. Mrucząc lekko mruży oczy zachwycona wystrojem stylizowanym na japońską harmonię. Ciepłe brązy, piaskowe beże i trudny do rozpoznania, ale bardzo subtelny zapach wypełniają wnętrze. Nasza bohaterka siada na łóżku do masażu gubiąc nonszalancko klapki. Jest istotą stosunkową krótką, więc nóżki swobodnie wiszą zgodnie z kierunkiem wymuszonym przez konsekwentną grawitację. Głowa kołysze się w rytmie relaksacyjnej muzyki. Rozpuszczone włosy łagodnie pieszczą kark. Rytm serca powoli synchronizuje się ze spokojnym bitem melodii sączącej się z ukrytych głośników.
- Wygodnie pani? Wszystko w porządku? Proszę się przygotować, za moment do pani wrócę ...
Kudłata zesztywniała słysząc ... ten głos. Męski głos. Aksamitny, ale ... m ę s k i! Bez namysłu zeskoczyła z łóżka. Pokonując nie tylko olimpijski rekord na 12 metrów, ale i niebezpieczny, bo 180-cio stopniowy zakręt, wbiega do pomieszczenia, gdzie na masaż czeka jej przyjaciółka i wyrzuca z sobie dwa krótkie słowa:
- Monika! Facet!
- Co facet?
- No masażysta! A miała być kobieta!
- A co ... Ty też z  t y c h?
Monika miała na myśli kompletnie nieuzasadnioną, nielogiczną, może nawet urojoną filozofię, która niektórym kobietom karze wpadać w popłoch, ba! czasem nawet panikę, usztywniać nie tylko kark, ale i całe ciało, na samą myśl, że masażu dokona  m ę ż c z y z n a. Cóż, każdy ma jakiegoś bzika.

niedziela, 28 listopada 2010

** * śńek * * ** zapuszczam gęste futro

Spadł śńek. Jak zwykle niechciany. I kompletnie nieoczekiwany. Niepopularny biały opad. Opinii tej nie podzielają zapewne narciarze, deskarze, górale i małe dzieci. Nie mniej oni stanowią mniejszość opiniodawców. Pomijalną mniejszość rzecz jasna.
Każdego roku, gdy słupek rtęci z trudem wspina się na wysokość maksymalnie jednej kreski powyżej zera, Kudłata z nostalgią wspomina lato spędzone w malutkim kraju na Bałkanach. A w szczególności jeden wyjątkowy poranek. Dlaczego wyjątkowy? Przeczytajcie ...

Od niemal tygodnia planowałam poranną przejażdżkę na rolkach. P r z e d  pracą. Niemożliwe? Aż do dzisiaj było to niemożliwe. Ale tylko do dnia dzisiejszego. Poprzedniego dnia umówiłam się z Mareckim (współlokatorem - przyp. autora) na opuszczenie mieszkania maksymalnie o 6:30. Wstałam o 6:15. Sunąc się do łazienki zauważyłam, że drzwi mojego współmieszkańca są jeszcze zamknięte, co rozbudziło moją nadzieję, że będę miała doskonałą wymówkę by naciągnąć na głowę koc i podrzemać jeszcze dwie smaczne godzinki ... Nic z tego. Chwilę później ujrzałam Mareckiego stojącego w sportowych spodenkach i kubkiem w ręce. Adidasy na odnóżach. Nawet zasznurowane. W powietrzu unosił się zapach rozpuszczalnej kawy Nescafe. Punktualnie o 6:30, kiedy mozolnie naciągałam skarpetki, Marecki podniósł się z kanapy i skierował do drzwi.
- Na rolkach pojedziesz szybciej. Do zobaczenia.
I wyszedł. Uporałam się ze skarpetkami - o tak nieludzkiej godzinie uznałam to za wyczyn godny przynajmniej skromnego medalu - z niemałym wysiłkiem wsunęłam się w rolki i potoczyłam do wyjścia. W połowie drogi do parku spotkałam Mareckiego. Wyprzedziłam go i dotarłam na ścieżkę pierwsza. Jakież było moje zdumienie, gdy po kilkuset metrach jazdy dostrzegłam go truchtającego przede mną. Zapewne dotarł krótszą trasę pokonując schody, które dla osoby na rolkach są przeszkodą nie do przebycia bez narażania życia. A przynajmniej uzębienia. Zatem wyprzedziłam go po raz kolejny i tego ranka widziałam po raz ostatni (czytając ponownie ostatnie zdanie mam nieodparte wrażenie, że czytam fragment kiepskiego artykułu z gazety codziennej przeznaczonej dla niewymagających czytelników z cyklu "ktokolwiek widział, ktokolwiek wie ...". Tu pragnę uspokoić drogiego czytelnika i zaznaczyć, że Marecki poranek przeżył, czuje się świetnie, siedzi w drugim pokoju i spokojnie ogląda mecz).
Sunąc swobodnie pod wiatr, gibając się luźno na boki, z pewnym zdziwieniem zauważyłam, że pomimo 6:37 na ścieżce nie jestem sama. Na trasie poniżej, tj. względnie zielonej i położonej bliżej rzeki, opanowanej głównie przez truchtaczy i amatorów psiej przyjaźni, biegnie sporo ludzi. Głównie zaawansowanych wiekiem przedstawicieli płci przeciwnej. Na ścieżce powyżej, będącej we władaniu chodziarzy i przesiadywaczy ławeczkowych, również roi się od mężczyzn w wieku emerytalnym. Kiedy na rolkach minął mnie facet, który mógłby być moim dziadkiem, zaczęłam się nerwowo rozglądać w poszukiwaniu ... przedstawicielek płci, którą godnie staram się reprezentować. A tu nic! Każda kolejna napotkana osoba, każdy mijający mnie (albo mijany przeze mnie) rowerzysta ... to - jak łatwo zgadnąć - zaawansowany wiekiem facet! Kiedy dotarłam do końca ścieżki byłam niema zrozpaczona. Czy tylko mężczyźni dbają o kondycję fizyczną? Czy to oznacza, że w wieku starczym nie będę miała koleżanek-równolatek, nie będę umawiała się z nimi na babskie ploteczki, koniaczek, herbatkę z ciastkiem ...?
A może ... a może kobiety uprawiają fitness? Albo chodzą na basen? Albo dużo sprzątają i gdy panowie beztrosko truchtają, one już krzątają się po kuchni i ugniatają ciasta, zawijają placuszki, rozbijają mięcho na kotlety? A może były w parku wcześniej i to one zostawiły wydeptaną trawę? I nagle ... ujrzałam biegnącą k o b i e t ę. Wpatrywałam się w nią jak spragniony w wilgotną butelkę zimnej coca-coli przez szybę zamkniętego sklepu. Cały świat przestał istnieć, rozmył się, stanowił jedynie tło dla niej ... biegnącej w zwolnionym tempie mojej wyobraźni. Wiatr szarpał jej koszulkę. Włosy unosiły się i upadały. Obdarzyła mnie przelotnym spojrzeniem. I równie przelotnym uśmiechem. Jak w kiczowatej reklamie. Z nostalgii wydobyła mnie inna babka, która minęła mnie na rowerze. Po chwili dostrzegłam dwie kolejne, tym razem młode dziewczyny, biegnące równym tempem. I kolejną. I jeszcze jedną. I jeszcze jedną! Świat odzyskał poprzednią ostrość i przyspieszył. Uf! Znów zaczęłam dostrzegać jedynie irytujące muchy na moim dekolcie ...

sobota, 27 listopada 2010

Kwintesencja obrzydliwości czy ukryte pragnienia?

Kto nie lubi alternatywnych wersji starych, dobrych żartów?

Późnym wieczorem młoda pracownica przeciąga się leniwie przy biurku przecierając zmęczone oczy.
W hallu już opustoszałego biura widzi prezesa firmy, stojącego przed niszczarką z kartką papieru w dłoni.
... i w tym momencie zauważa potencjalną możliwość awansu. I spełnienia skrywanych nieudolnie marzeń.
- Przepraszam - mówi prezes - to bardzo ważny dokument, a mojej sekretarki już nie ma. Czy wie pani jak obsłużyć tę maszynę?
- Oczywiście - odpowiedziała pracownica - lubieżnie dotykając włącznika zasilającego.
- Doskonale, doskonale! - ożywia się prezes widząc jak papier z głośnym mlaskiem znika wewnątrz maszyny.
Pracownica wpatrzona mętnym wzrokiem w szefa zapomina o maszynie i wraz z kartką opuszcza swoją dłoń w kierunku stalowych trybów rozdrabniających i tnących papier.
- Chciałbym dwie kopie. A tak naprawdę to wiem jak się obsługuję tą maszynę i chodzi mi o to, że moim pragnieniem jest prosić panią o rękę.
W tym momencie tnące noże po raz pierwszy delikatnie musnęły opuszki palców nieszczęsnej pracownicy, by zaraz później niepostrzeżenie wciągnąć jej smukłą dłoń, a następnie całą rękę.
Speszona pracownica odpowiedziała:
- Ależ bardzo proszę ...
i wdzięcząc się nieśmiało się podała mu niszczarkę.

piątek, 26 listopada 2010

Skrót Wiadomości Telewizyjnych

W Wiadomościach Telewizyjnych podano dzisiaj, że Kudłata zaleca śpiewanie wszystkim kotom piosenki Pink "I am not here for your entertainment" *). Jednakże wszystko wskazuje na to, że Don Pastitsio ma problem ze zrozumieniem języka angielskiego. Może do niego, jako do kota z ulicy, łatwiej dotarłby polski hip-hop?

*) ang. Nie jestem tu wyłącznie dla Twojej przyjemności.

czwartek, 25 listopada 2010

Paradygmaty na opak

W Ulubionej Gazecie Kudłata przeczytała list jednej z czytelniczek, która (prawdopodobnie tęskniąc niespełnienie) wymieniła cechy (jej zdaniem) Idealnego Mężczyzny. Myśli przebiegające przez głowę Kudłatej rzadko płyną z popularnym nurtem i z uwagi właśnie na ich unikalność pozwolę je sobie zacytować. Nie mniej nie należy traktować ich zbyt serio. Myśli te nie zawsze reprezentują jej rzeczywiste poglądy.

"Idealny mężczyzna zawsze podaje płaszcz, przepuszcza w drzwiach, pomaga siąść przy stole (dosuwa krzesło) i wysiąść z samochodu (otwiera drzwi), podaje upuszczony przedmiot, ustępuje siedzące miejsce w autobusie"

To się nazywa "pielęgniarstwo". Jeśli kobieta jest osobą upośledzoną ruchowo to takie postępowanie jest jak najbardziej wskazane. W przeciwnym wypadku można zostać wkurzonym traktowaniem jak 3-letnie dziecko.

"Idealny mężczyzna nigdy nie krytykuje Twojego wyglądu"

A może to jedynie oznacza, że przestało mu zależeć i stracił zainteresowanie dla swojej żony? Zwyczajnie jest mu ... wszystko jedno!

"Idealny mężczyzna potrafi dyskretnie zasugerować Ci, że w jakiejś rzeczy nie wyglądasz najlepiej. W takiej sytuacji mówi, że najbardziej lubi Cię w tej czarnej sukience"

 Tak, w czarnej sukience w dębowej trumnie. Ależ to już jest skrajny nietakt!

"Idealny mężczyzna potrafi powiedzieć kolegom, że ma cudowną żonę"

Po pijaku ludzie mówią naprawdę bardzo  r ó ż n e  rzeczy. Nie oznacza to jednak, że należy ich traktować poważnie.

"Idealny mężczyzna nie ogląda się za innymi kobietami"

Jaki mężczyzna ma szyję nieustannie usztywnioną w gorsecie?

"Idealny mężczyzna pozwala by żona odpoczęła sobie przed telewizorem, a On w tym czasie na przykład odkurzy mieszkanie"

To dopiero cham i prostak - jak kobieta w końcu usiadła przed TV, aby obejrzeć kolejny odcinek "Esmeraldy stojącej nad wanną", to facet zagłusza dźwięk odkurzaczem!

"Idealny mężczyzna nie awanturuje się"

Poprawcie mnie, ale czy to się nie nazywa pantoflarz?

"Idealny mężczyzna jest dyskretny"

Wzorem literackim jest zapewne tajemniczy Don Pedro - szpieg z krainy Deszczowców.

Podsumowując: ideałem mężczyzny jest skrzyżowanie automatycznych drzwi obrotowych, paralizatora elektrycznego i krzywego zwierciadła o niedużych gabarytach. Brawo!

środa, 24 listopada 2010

Subtelność myśli snopowiązałki a teoria pistacjowych kapeluszy

Tu i teraz. Jesteśmy tu i teraz. Dlaczego zatem martwimy się tym, co było, albo przejmujemy tym, co dopiero się wydarzy? Dlaczego tak trudno jest po prostu ... płynąć? Pozwalać by życie (Wszechświat? Fatum? Los? Przeznaczenie? Bóg? P r z y p a d e k ? Cokolwiek, w co wierzymy) było prądem naszej rzeki. Uwierzyć, że jesteśmy jedynie swobodnie unoszonym na powierzchni wody konarem. Na początku może być trudno. Próbujemy do konaru przymocować ster i wiosła. My. Uparte istoty ludzkie nieustannie dążące do wyimaginowanego celu. A po co tak kontrolować swoje życie? Czy nie wystarczy zaufać, że prąd uniesie nas we właściwą stronę, nawet jeśli nie znamy kierunku? Wybieramy kursy, ale na dokładny ich przebieg nie mamy już wpływu. Dlatego wystarczy po prostu cieszyć się życiem, pragnąć, marzyć (bo marzenia bynajmniej to nie są wykwintnym rarytasem zarezerwowanym dla wybranych), uważnie rozglądać (obserwując mijane brzegi i wypatrując  s z a n s ) i ufać, że będzie dobrze. A dobrze będzie. Na pewno.

A miało być o kapeluszach. Może będzie następnym razem ...

Dobry pesymista nawet w środku lata znajdzie odrobinę jesieni

[z dedykacją dla SiS. za całokształt]

Wyjazd. Nerwowy okres przed. Głównie poświęcony na pakowanie i wielokrotne ważenie bagażu w naiwnym oczekiwaniu, że kolejne umieszczenie walizki na wadze sprawi, że wskazówka przesunie choćby nieznacznie w lewo, tuż poniżej limitu ustanowionego przez bezduszne prawo lotniczych linii.

Kot. Stworzenie idealnie przystosowane do czerpania przyjemności z życia. Szczególnie gatunek udomowiony. Jako istota inteligentna kot niezwykle szybko zdobywa wiedzę. Aczkolwiek przyswaja jedynie umiejętności sprzyjające odczuwaniu przyjemności. W pierwszej kolejności uczy się miejsca przechowywania  p r o d u k t ó w  s p o ż y w c z y c h ! Z przyczyn oczywistych lodówka staje się bardzo szybko jego ulubionym meblem kuchennym, a dźwięk otwieranych do niej drzwi najpiękniejszą muzyką zapowiadającą nic innego jak rozkosz wnętrzności! Pastitsio uwielbia wówczas siedzieć na stole i przekrzywiając głowę o dziewięćdziesiąt stopni z zamkniętymi oczami delektować się zapachem zimnej zawartości i nadchodzącą ucztą.

Wyjazd kilkudniowy wymaga spakowania poza walizką wszystkich kocich akcesoriów umożliwiających jego toaletę i przekazania razem z wiecznie głodnym (niezależnie od rozmiaru śniadania, obiad, podwieczorka czy kolacji) futrzakiem w zaufane ręce. W hotelu oddalonym o 1500 km i dwie przesiadki na zatłoczonych lotniskach od miejsca zamieszkania, Kudłata otrzymała od owych zaufanych rąk SMSa informującego, że Pastistio jest ... gruby! No, może jeszcze nie otyły, ale na najlepszej drodze do otyłości. Jednocześnie ten sam SMS rezolutnie oświadczył, że podjęte już zostały zdecydowane działania zmierzające do odchudzenia kota. Garstka rano. I garstka wieczorem. Specjalnej karmy o obniżonej zawartości tłuszczu.

Powrót do domu. Z walizką i kotem. Oraz niewypowiedzianą ochotą na cokolwiek, co zawiera więcej kalorii niż jedzenie serwowane w powietrzu. Kudłata otwiera lodówkę. Pastitsio niepostrzeżenie zeskakuje ze stołu. Zamiast rytualnie otrzeć się o nogi Kudłatej dyskretnie napina mięśnie pod puszystym futerkiem. Lekko wybija się ze sprężystych łap. I leci. W trakcie lotu uświadamia sobie, że w pośpiechu nie przemyślał wystarczająco precyzyjnie trajektorii i rozpaczliwie próbuje podjąć decyzję, na której półce wylądować. Wędliny i sery czy raczej słoiki? Wędliny czy słoiki? Kudłata patrzy zafascynowana na ten fenomenalny lot. Zapomina oddychać. Czas zatrzymuje się. Półki i kot nieuchronnie zbliżają się do siebie. Centymetr po centymetrze. Pastitsio podejmuje ostatnią próbę zagęszczenia powietrza szybkimi wymachami przednich łap w kierunku odwrotnym do lotu. Bezskutecznie. Niezgrabnie ląduje nadziewając podbrzusze na szklaną warstwę oddzielającą półki. Minuta znów ma sześćdziesiąt sekund. Zdesperowany jeszcze niedawno futrzak wstydliwie ześlizguje się tyłem podwijając ogon. Kudłata nie próbuje nawet hamować dźwięcznego śmiechu ...

piątek, 19 listopada 2010

Mad Max

Długi. Długi ma oryginalnych znajomych (właściwie po chwili zastanowienia Kudłata przyznaje, że w jej przypadku nie jest inaczej). Wrócił z wycieczki zza oceanu jak wszyscy - z nadbagażem. Jednak jego walizka miała nadbagaż nie z powodu zakupów, ale ilości osobliwych opowieści. Głównie dotyczących imprez.

- Kudłata, ale nic nie przebije Mad Maxa! Wyobraź sobie. Gość skupuje złom. I na tym robi nieziemski interes. Wyprawił urodziny. Impreza tylko dla kilku przyjaciół i pracowników. Jedziemy. Opuszczamy najpierw miasto. Potem cywilizację. W końcu taksówka zwalnia i niepewnie zatrzymuje się w pobliżu bramy z ledwie widocznym numerem 127. Ulica zanurzona jest częściowo w ciemności, a częściowo w śmieciach. Wszędzie walają się puszki. W większości po coli light. Amerykańska paranoja. Teren otoczony jest wysokim płotem z drutu. Moją uwagę przykuwają stosy zardzewiałych kaloryferów. Niepotrzebne już nikomu żeberka leniwie prężą się w świetle księżyca. Pośród nich dostrzegam nogi typowo biurowych krzeseł obrotowych z lat 90-tych. Obok piętrzą się karoserie zmasakrowanych aut (skrycie cieszę się, że ciemność nie pozwala mi dostrzec detali i zakrzepniętej krwi). Dalej kable spętane niczym gigantyczne spaghetti przyprawione szkieletami archaicznych komputerów. Za nimi lodówki wypluwające swoje wnętrzności niczym student po udanej dzień wcześniej imprezie. Dostrzegam też olbrzymie kotwice, tłuste łańcuchy, pojemniki po toksycznych chemikaliach. Nad płotem kamera. Monitoring w takim miejscu? Mijamy bramę. Ostrożnie stawiając stopy powoli przesuwamy się w stronę budynku. Zza góry śmieci wyłania się zwykły metalowy hangar. Wchodzimy do przedsionka. Na 15 metrów długiego, 10 metrów szerokiego, żółtego do bólu korytarza zwieńczonego ogromnymi, metalowymi drzwiami. Pukamy. Mija chwila. Drzwi otwiera karzeł. Replika Dzwonnika z Notre Dame - słowo daję! Jedno ramię opuszczone przez złośliwą naturę znacznie poniżej drugiego, lekko zgarbiona sylwetka, nienaturalnie pochylona do przodu. Zdumienie powoli zaczyna się mieszać z przerażeniem. Co to za miejsce?

- To może ja skoczę jeszcze po wódeczkę, Szefie? - zachrypiał uprzejmie nasz odźwierny widząc nas. Wchodzimy. Na dzień dobry pijemy kilka shot'ów Absynt Diablo. Powraca zdumienie. Klubowa muzyczka wypełnia elegancki bar w angielskim stylu. Normalnie Lądek Zdrój, gdyby nie ... gdyby nie zupełnie nie przystające ozdoby na ścianach. Skrzydło samolotu. Śruby okrętowe. Ogromne wiertła. Części rolniczych maszyn. Statków kosmicznych. Miecze ociekające rdzą. Nieznacznie przesuwając głowę od lewej do prawej uważnie skanowałem ściany. Milimetr po milimetrze. Na każdym niesamowitym przedmiocie zatrzymując wzrok na kilka sekund. Operacja ta zajęła mi całą noc, w trakcie której zacieśniłem przyjaźń z Chivas'em i nieczęsto spotykanym towarzystwem. Żon pracowników z głosem niższym niż chrypiący odźwierny. Z brakującymi zębami, dzięki czemu mogły zrobić jeżyka z fajek. Radosne. Wydekoltowane do granic absurdu. Złoto-różowe.
Wszyscy kulturalnie tańczyli, nawet jeśli grawitacja w połączeniu z wypitymi procentami wydawała się ingerować złośliwie ... Mówię Ci, Kudłata, nic nie przebije Mad Maxa!

czwartek, 18 listopada 2010

Wiek niewinności - Kazio i Aniela - odcinek 1

Kudłata uwielbia dzieci. Szczególnie te rezolutne.

Trzyletni Kazio ma ulubioną zabawkę - kolejkę! Prawdziwą lokomotywę, którą nieustannie ściga po prawdziwych torach sześć prawdziwych wagoników z prawdziwymi pasażerami. Prawdziwymi chociaż w rozmiarze mini. Kazio uwielbia o niej śpiewać. "Hej-ho kolejkę nalej!". To jest piosenka o kolejce? mógłby ktoś zapytać. Jak to o kolejce? To nalewanie nie poruszyło żadnej nutki niepewności w dziecięcej główce? Otóż nie. Sposób myślenia i kojarzenia dziecka jest zupełnie odmienny od kojarzenia istoty dorosłej. Jest ... niewinny.

Niedziela. Duży kościół z czerwonej cegły w centrum miasta. Msza. Śpiewa chór, a ludzie mu wtórują. Kazio nie zna słów, ale bardzo chciałby uczestniczyć w tej zbiorowej czynności, więc tylko otwiera usta bezdźwięcznie niczym mały karpik i przejęty prawie nie mrugając rozgląda się dookoła.
Podniesienie. Cisza. Skupienie. Kazio wykorzystuje ten moment, nabiera powietrza i ... wszyscy zebrani słyszą jak cieniutkim odważył się zdecydowanie zanucić bez cienia fałszu. "Hej-ho! kolejkę nalej ..."

Anielka. Swoje czwarte urodziny będzie obchodzić w okolicy Gwiazdki. Kąpie się wieczorem z tatą.
- Dzisiaj będziemy się bawić w kościół - oświadcza.
Bierze statek, nalewa do niego wody.
- To jest ... - nabiera powietrza i z trudem przełykając ślinę dodaje - kszczcielnica.
- A teraz będziemy śpiewać piosenki - postanawia. 
- Chrystusu - zostań moją żoną!" - melodyjnie intonuje.
Zaniepokojona ciszą w łazience dodaje po chwili z lekkim wahaniem:
- Bo w kościele śpiewa się piosenki o Chrystusu, prawda?

Miasto w słońcu spowite ...

Pewnego przygnębiająco szarego dnia zapowiadającego nieuchronne nadejście jesieni (a może zimy? tak, czy inaczej pory wystarczająco odległej od lata by powodować przygnębienie) Kudłata dostała elektroniczny list. List, który stał się jej ulubionym. Potrafi go recytować niemal tak dobrze jak Seksmisję. 

Nie wiem czy w ogóle odbierzesz tego maila ponieważ tu na wsi nie ma sieci.

Na domiar złego jest naprawdę zimno. Nie tak jak poprzednio, kiedy pisałem jakieś dyrdymały o wymyślonym hulającym na zewnątrz wietrze, ale naprawdę jest tu okropny mróz.
Pot zamarza mi na czole i plecach tworząc cienką połyskującą warstwę lodowej skorupy pękającej przy każdym bardziej gwałtownym ruchu.
Można byłoby zapomnieć o mrozie gdybyśmy zajęliśmy się rozmową, ale każdy boi się żeby wargi nie przymarzły do siebie - gdyż jest to pierwszy krok do uduszenia się. Więcej osób umiera tu z powodu uduszenia się niż z zimna.

Właśnie coś huknęło. Pewnie znowu rozsadziło dystrybutor. W ogóle z wodą jest straszny problem. Wszystkie rury popękały. Napęczniały lód zniszczył dystrybutory. Niektórzy próbują wkładać do ust bryłki lodu mając nadzieję, że rozpuszczające się w ustach kawałki lodu ugaszą pragnienie. Tych desperatów nazywamy "szklanym mauzoleum" - bardzo szybko dostają obrzmienia płuc duszą się i zamarzają tworząc sine lodowe pomniki - ku czci tych którzy polegli w imię działania portalu. Jeśli naprawdę ma się niepohamowane pragnienie to należy zlizywać szron z szyb szybciej się rozpuszcza, ale ryzykujesz, że język przymarznie do szyby.

Ktoś wpadł na pomysł, żeby palić biurka co da nam jeszcze kilka godzin życia - życia którego trzymamy się mimo straszliwych cierpień w imię niezawodnego działania portalu. Palenie biurek nie wchodzi jednak już w rachubę - nie można otworzyć okien, które przymarzły do ram. Perspektywa uduszenia się w gęstym gryzącym dymie jest jeszcze bardziej przerażająca niż śmierć z zimna. Ponadto wiele osób przymarzło już do do krzeseł, krzesła do biurek tak więc musielibyśmy ich palić z biurkami.

Już nie mogę dalej pisać. Wydaje mi się że widzę kubek gorącej herbaty. Jest w zasięgu mojej ręki, prawie nie mogę jednak wstać, przymarzłem. Wiem co mnie czeka. Widziałem już innych którzy przymarzli do krzeseł. Robiliśmy zakłady jak długo taki przymarznięty przeżyje. Wygrywał zawsze ten co dawał mu najmniej. Już nie słyszę ile mi dają.

W takim momencie, gdy patrzę na całe swoje życie nie żałuję żadnej rzeczy którą kiedykolwiek zrobiłem - no może jedynie tego, że jadłem lody.
a;fj fajdsf . Coraz gorzej mi idzie trafianie weafd wlsciwewe klawwdsze.
Zaraz ... Ktoosfds wchodzi ...
Na jego sinych ustach pojawił się bolesny uśmiech....
Widzę jak porusza ustami, nie słyszę słów, ale czytam z ruchu warg...
"Udało się wyłączyć klimatyzację ..."

poniedziałek, 15 listopada 2010

Imiona pospolite. I te pospolite mniej.

Ludzie posiadają imiona. Od urodzenia kilka liter przyklejonych jest do naszej osoby. Niektórzy są z nich dumni. Niektórzy je nawet lubią. A niektórzy zostali nimi uszczęśliwieni (gdy piszę  u s z c z ę ś l i w i e n i  mam na myśli imiona nadane przez (bez wątpienia kochających) rodziców pragnących podkreślić wyjątkowość swoich pociech nie przypuszczając prawdopodobnie, że niektóre imiona (przykładów nie podaję jedynie dlatego by niepotrzebnie nie prowokować większej ilości takich sytuacji) nie tylko wyróżnią ich dziecię spośród szkolnego tłumu, ale będą także pożywką dla złośliwości maluchów w kreatywnie wykorzystywanym czasie pozalekcyjnym). Inni osobnicy gatunku ludzkiego zwracając się do nas używają naszego imienia. Czasem zdrobnienia. Czasem ksywki. Jednak w większości przypadków imienia.

Imiona nadajemy również psom, świnkom morskim, czasem nawet rybkom akwariowym. Dzięki czemu uprzejma pani w sklepie zoologicznym może zapytać z nieudawaną troską stałego klienta "I jak się dzisiaj czuje Chrumek? Czy odzyskał już apetyt po ostatniej biegunce?"

Kudłata zastanawia się czasem jaki jest sens nadawać imiona kotom. Co z tego, że nazwała kota Pastitsio (oryginalna pisownia παστίτσιο - słowo w języku greckim oznaczające danie składające się z ogromnej ilości makaronu, długiego niczym spagetti, ale z dziurką w środku oraz mielonego mięsa zatopionych w gęstym beszamelu - przyp. autora dla osób, które dotychczas nie spędzały wakacji w Grecji lub spędzały, ale z niewyjaśnionych przyczyn nie miały okazji, czy może raczej szczęścia rozkoszować się smakiem tej niezwykle kalorycznej potrawy) i w ten sposób oficjalnie go przedstawia, jeśli na co dzień zdecydowanie częściej woła do niego "Draniunatychmiastzłaźzestołu"! albo "Jakcięzłapiętozostanieszugrillowanynachrupko"! Jednak trudno zwracać się czule do właściciela nawet najpiękniej wylizanego futerka, gdy ten usiłuje przerobić myszkę na wersję bezprzewodową ... odgryzając jej kabelek. 

No właśnie - dlaczego nadajemy imiona kotom?

niedziela, 7 listopada 2010

Awangarda we wschodnim stylu

Trefl i Karo. Kudłata uwielbia spędzać wieczory w ich uroczym mieszkanku z kilkoma urzekająco szarymi ścianami (przypuszczaliście kiedykolwiek, że szare ściany mogą być interesujące?). W towarzystwie herbaty, likieru toffi i domowych ciasteczek. Opowieści Trefla Kudłata mogłaby słuchać bez końca. Tym razem wspomnienia dotyczyły wschodnich podróży ...

Z okna pociągu wjeżdżając do Moskwy zobaczyłem bloki. Szare betonowe schronienie dla klasy robotniczej. Pociąg jechał szybko. Około 90-ciu kilometrów na godzinę. Oglądałem te bloki prawie 45 minut.

Do pracy jeździłem 2,5 godziny. W jedną stronę. Metrem z przesiadką na autobus. Nastawiałem budzik i spałem. Ludzie mnie budzili mówiąc, że dzwoni mi telefon.


Gospodarz (znaleziony rzecz jasna w jednej z internetowych sieci zrzeszających podróżników omijających nudne hotele) mieszkał w nielegalnym mieszkaniu na tyłach Kremla. Mieszkał w nielegalnym mieszkaniu i jeździł mercedesem.

Pomimo, że budynek był przeznaczony do rozbiórki, to nadal podłączone były wszystkie media ... woda, prąd ... i ta lokalizacja!

Pewnego dnia wieczorem otworzyłem drzwi a tam ... zamiast spodziewanego towarzystwa kanapy równie zaskoczona moją obecnością Rosjanka.
- Kim jesteś?
- Znajomym właściciela. A Ty?
- Znajomą właściciela.
Mieszkanie było jednopokojowe, typ studia. Z łazienką. Która miała wannę i umywalkę. Ale która nie miała drzwi. Taka awangarda ;)
Mój rosyjski jest bardzo ubogi nie mniej próbowaliśmy rozmawiać.
- Jak masz na imię?
- Ефимия (Eufemia).
- Skąd jesteś?
- Z Nowosybirska.
- Ile mieszkańców mieszka w Nowosybirsku. Nie wiem.
Cisza. Po chwili dodaje:
- Ale na pewno więcej niż milion.
- Skąd wiesz?
- Bo jest metro. W miastach mniejszych niż milion mieszkańców nie ma metra ...
Miała kilkanaście lat. Nie przeczytała tego nigdzie. To był jej własny wniosek. Całkiem logiczny. Później zastanawiałem się, czy znam jakiekolwiek miasto na świecie chlubiące się metrem i liczbą mieszkańców nie przekraczających miliona. Nie znalazłem ...
W pewnym momencie dziewczyna poprosiła bym nie wychodził z pokoju ponieważ chciałaby się umyć, a przecież двери не закрываются ...
Trzykrotnie upewniła się, że zrozumiałem co oznacza "Двери не закрываются" i żebym nie wychodził z pokoju ...

Przypadkowi bohaterowie

Bohaterowie. Oczywiście inspirowani rzeczywistymi postaciami. Ale tylko inspirowani. Na wszelki wypadek jednak zmieniłam im imiona, adresy zamieszkania, czasem nawet narodowość ;)

PS. Przypadkowy bohater nigdy nie wspomina o przypadku.

czwartek, 4 listopada 2010

Studium przypadku

Czym jest przypadek? Zdarzeniem, którego nie potrafimy racjonalnie wytłumaczyć? Sytuacją, której nie planowaliśmy? A jeśli zaplanował ją ktoś inny - to czy wówczas z jego punktu widzenia to nadal przypadek? 

A może przypadków nie ma, tylko nami (jak i całym wszechświatem) kieruje przeznaczenie albo los zapisany jest w gwiazdach? Nie, to niemożliwe, przecież jesteśmy wolni i sami podejmujemy decyzje!

Jednak przecież nic nie dzieje się bez przyczyny? Konstrukcja ludzkiego mózgu sprawia, że wyszukuje on możliwości połączenia luźnych faktów w logiczną całość - jest to przystosowanie służące do łatwiejszego porządkowania danych. Dlatego czasem tłumaczymy sobie racjonalnie przypadkowe zdarzenia.

A może przypadkowe (w naszym odbiorze) wydarzenia to ... szanse? Przyjmując, że nasze życie (dla ułatwienia rozważań zakładam, że mamy jedno - uwzględnienie reinkarnacji lub 7 żywotów kota stworzy zbyt skomplikowane równanie z kilkoma niewiadomymi) to misja. Kombinacja naszych pragnień, marzeń, predyspozycji, uzdolnień, garści szczęścia i podejmowanych decyzji. Do każdego celu zazwyczaj prowadzi wiele dróg. Łatwiejszych lub bardziej krętych. Odkrywamy swoją misję i siebie stopniowo. Przez doświadczenia oraz innych ludzi. Poznajemy miłość, przyjaźń, cierpienie, sąsiadów, inne kultury, smak potraw na innym kontynencie, własne upodobania oraz ich przeciwności. Pierwsza fatalna randka nie oznacza przyszłości w pojedynkę. To tylko lekcja. Informacja. Jutro, za rogiem możemy
p r z y p a d k i e m wpaść na swojego księcia albo p r z y p a d k i e m odkryć, że znamy go od dzieciństwa ...


A może zatem przypadek to ... szansa?

poniedziałek, 1 listopada 2010

Ściskaniem mając obrzękłe kciuki ...

Czy zdarzyło się Wam stojąc w zatłoczonym autobusie, czekając w lokalu na pizzę na wynos albo w innych, równie przypadkowych okolicznościach (na ten moment załóżmy, że przypadki istnieją, później rozwinę tę myśl) być świadkiem sytuacji godnej napisania skeczu?

Czy zdarzyło się Wam kiedyś czytać przepis babci i wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem w miejscu, w którym wymagana ilość mleka podana była w ... małych garnuszkach z czerwonym serduszkiem?

Czy kiedykolwiek zdarzyło się Wam zatracić na imprezie w rozmowie z osobą, której nie znaliście jeszcze pięć minut wcześniej tylko dlatego, że zachwycił Was obezwładniający aromat domowego ciasta jej autorstwa, do tego stopnia, że podczas tych kilku minut na całym świecie nie istniała pożądanej przez Was żarliwiej niż ... t e n przepis?

Albo czy zdarzyło się Wam odkryć w zapomnianym parku krzaczki pigwy i wyobrażając sobie smak nalewki czule pieszczący Wasze kubki smakowe w jeden z tych niesamowicie długich, zimowych wieczorów, spędzić całe popołudnie zbierając (bardzo ostrożnie z uwagi na kolce) w sumie 4 kartony tych wspaniałych owoców a kolejne tygodnie przeklinać ambitne zbiory podczas oddzielania miąższu od pestek?

A czy uczestnictwo w przynajmniej jednej z tych sytuacji tłumaczy chęć napisania optymistycznego, nieszablonowo zaskakującego, kulinarnie alternatywnego i totalnie pokręconego bloga? Ściskaniem mając obrzękłe kciuki wierzę, że odpowiedź brzmi ... TAK!