czwartek, 12 marca 2015

Łódka. Dzień +1.

Zabieg Kudłatej wyglądał trochę inaczej.

W drodze na salę pielęgniarka zadzwoniła do pani anestezjolog informując, że pacjentka jest już w drodze. I dodała, że lekarz dołączy jak tylko będzie znieczulona. Bo aktualnie...  przyjmuje pacjentów.


Po przebraniu się w operacyjną koszulkę Kudłata poproszona została o położenie się na łóżku. Panie pielęgniarki w tym czasie wypełniały jakieś papierzyska.
Patrzyła jak wskazówki zegara leniwie przesuwają się do przodu.
Minął kwadrans...


Pojawiła się pani anestezjolog. Siwiuteńka staruszka - czy ja też będę pracować do 65 roku życia? - przez myśl przeszło Kudłatej.
Kilka razy próbowała wbić igłę w kręgosłup zanim jej się to udało. Podobno przez ciasno ułożone kręgi.
Dziwne uczucie najpierw stracić czucie w stopach, potem w pośladkach, potem nogi stały się ciężkie. Nie masz władzy nad ich początkiem ani końcem. Ale nadal je czujesz! Szczególnie w okolicy kolan!


Pojawił się lekarz asystujący. 
- Proszę się położyć.
Łatwo powiedzieć. Nogi zwisają zgodnie z kierunkiem wyznaczonym przez grawitację po prawej stronie łóżka. W prawy nadgarstek wbity wenflon uniemożliwia oparcie się. To nie teatr. To cyrk.
Wypytał o historię choroby. W oczekiwaniu aż znieczulenie zacznie działać na kolana. Tymczasem opatulili zamarznięte kończyny zielono-niebieskimi prześcieradłami. Chociaż tyle.

Sam zabieg spoko. Godzina z ogonkiem. Podwiązali wiązadło - lekarz dzisiaj powiedział, że pod tym jak ktoś je zrobił poprzednio się nie podpisuje, ale teraz powinno spełniać swoją funkcję - i zrobili mikro-złamania chrząstki. Na koniec Kudłata dostała z powrotem swoje komórki.

6 tygodni o kulach.


Po powrocie do pokoju niemal natychmiast Morfeusz zamknął ją w swoich objęciach. O północy przyjemność się skończyła. Kudłata znów mogła przebierać paluszkami, potem stopami, potem przekręcić się z boku na bok, a potem pojawił się on. Jej nowy przyjaciel. Ból.
Pierwsze znieczulenie w kroplówce nie pozwoliło o nim zapomnieć. Kolejny zastrzyk już tak. Na dwie godziny... Znów kroplówka. Bez efektu. Pielęgniarka kazała poczekać...

Rano przyszedł rehabilitant. Najpierw sprawdzian z chodzenia o kulach. Nie zaliczyła, bo w jego opinii niepoprawnie zakręca (powinna robić trzy, drobne kroczki, a robi obrót bez odrywania pięty od ziemi) i zbyt mało ugina i prostuje chorą nogę. Argument, że chętnie by zwiększyła zakres, ale to za bardzo BOLI, zignorował. Potem zrobił mobilizację kolana i kazał podciągać rzepkę. Łzy leciały Kudłatej po policzkach krokodyle. A przed nią dzisiaj jeszcze ćwiczenia na szynie.

Amatorka zumby mówi, że pierwszy dzień po zabiegu bolał ją okrutnie, ale kolejny jest już spoko. Właśnie zwiedza korytarz. Na 4 nogach. I tej wersji Kudłata zamierza się desperacko trzymać! Do jutra!

PS. Gdyby ktoś wyobrażał sobie, że sala operacyjna wygląda jak na filmie "Ostry dyżur", to będzie rozczarowany. Nie tylko dlatego, że pacjent idzie do niej, zamiast jechać otoczony kilkunastoma osobami jednocześnie podającymi mu kroplówkę, robiącymi masaż serca i klepiącymi po ręce powtarzając "wszystko będzie dobrze". Wokół stołu operacyjnego stoją biurka. Na nich stosy papierów. Zszywacze. Teczki. Ołówki. Obok regały. Szafki ze sprzętem medycznym. Na stołem ogromna lampa. Specjalistyczny komputer i monitor. Dopiero te ostatnie elementy i obecność lekarzy przypominają, że to jednak pokój zabiegowy ...

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz